wtorek, 26 marca 2013

O blastach i ciasteczkach

Dzisiejszy wpis będzie traktować o dwóch kwestiach, które ostatnio zaprzątały mi głowę. Zacznijmy może od nieszczęsnych ciasteczek.

Jak już chyba wszyscy wiedzą, ustawa obowiązująca od 22-ego marca nakłada na nas (webmasterów wszelkiej maści) obowiązek informowania użytkowników o ciasteczkach jakimi "częstuje" ich administrowana przez nas strona. Czy są to ciastka sesyjne, stałe, maślane, lekkostrawne, z kruszonką... Powstało zamieszanie, bo przepisy unijne (i nie tylko, szczerze mówiąc) mają to do siebie, że kochają pozostawiać rozmaite luki, niedomknięte furtki i szerokie pole do interpretacji. Po zapoznaniu się z ustawą można było wysnuć wniosek, że owszem, informacje pojawiać się muszą na określonych typach stron, fundujących swoim gościom konkretny rodzaj ciasteczek. Jednak im dłużej człowiek wczytywał się i w samą ustawę i w dyskusje, który się nad nią toczyły, tym mniej wiedział i czuł się coraz mocniej skołowany - i chyba właśnie o to chodziło ustawodawcom ;) Mówiąc jednak poważnie - wiele osób doszło do wniosku, że nie ma chęci narażania się na rozmaite kary wynikające ze zlekceważenia wymogów unijnych i dla tzw. świętego spokoju umieściło w swoich witrynach paski z informacją o cookies oraz mniej lub bardziej rozbudowane polityki owych plików. Sama skrupulatnie wyliczyłam jakie tam ciastka po mojej stronie firmowej grasują i poinformowałam o nich w odpowiednim miejscu na stronie. Niemniej ciekawa jestem jaki będzie kolejny krok UE i co też ciekawego wymyślą następnym razem politycy dla naszej branży. Widać pomysły związane z przekształceniem ustawowo ślimaków w ryby, a marchewek w owoce, przestały już bawić unijnych polityków. Porzucili branżę spożywczą i przesiedli się na IT. A żeby wstrząs związany ze zmianą branży nie był zbyt bolesny, zaczęli od ciastek (w końcu to też produkt spożywczy, prawda?).

No dobrze, teraz sprawa blastów. Dopadła mnie jakiś czas temu chęć sprawdzenia w czym dzieło i czy w ogóle narobienie w sieci śmietnika może wpłynąć na pozycję strony. Jak też spamowanie blogów, for internetowych etc. wpłynie na pozycję (przemilczę wpływ na wiarygodność) strony poddanej zabiegowi?

Eksperyment rozpoczął się na początku marca, 7-ego wrzuciłam do webpozycji interesujące mnie hasła, na które blast miał wpłynąć: gry muzyczne, sklep z grami muzycznymi, maty do ddr

Pozycje wyglądały wówczas tak:

13-ego marca otrzymałam komunikat o zrealizowaniu zlecenia. Pomyślałam, że szybko poleciało te 1000 wpisów i zaczęłam czekać na ewentualne zmiany pozycji (spodziewając się raczej pikowania w dół niż wędrówki w górę - przeświadczenie o negatywnym wpływie spamu na Google jest we mnie silnie zakorzenione).

Od 13-ego marca minęły dwa tygodnie, część linków zapewne Google zauważyło, część zauważyli pewnie i sami administratorzy blogów (niektórzy pewnie szybkim kopem usunęli niechcianą treść). Niemniej coś powinno się zadziać. Póki co, nie dzieje się jednak nic:


Zapewne 1000 linków to nie potęga, która mogłaby stronę wywindować w górę w miesiąc, ani też śmiercionośna broń powodująca wywalenie fraz w czarną czeluść googlowskiego filtra. Dwa tygodnie to też nie jest jakiś długi okres, śledzić więc będę sytuację z zainteresowaniem. Niemniej na tę chwilę nasuwają mi się dwa wnioski:
1. "Słaby blast" czyli ten liczący 1000 linków niewiele daje (a zauważmy, że frazy nie są szczególnie konkurencyjne)
2. "Silny blast" liczący kilka-naście-dziesiąt... różne widziałam pakiety... linków, może i dmuchnąłby stronę w górę, ale jednocześnie zafundował w sieci spory bałagan. I prędzej czy później, jestem niemal pewna, strona dostałaby po łapach.

Są to oczywiście moje wnioski wstępne i gdybania, na dodatek nacechowane głupim umiłowaniem porządku i wyznawaniem zasady "nie rób drugiemu, co Tobie niemiłe" (a ile naszarpałam się z użytkownikami spamującymi po moich forach internetowych... najgorszemu wrogowi nie życzę).

Na dzień dzisiejszy stwierdzam, że wolę inwestować w inne metody promowania stron. Blasty niech sobie będą, w końcu dobrze mieć wybór technik pozycjonerskich. Ale ja raczej ich fanką nie zostałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz