Pytanie postawione w tytule wpisu jest oczywiście retoryczne, z Google nie wygra nikt i możemy sobie te marzenia od razu podłożyć pod tramwaj. Ale przyjrzyjmy się pierwszej części pytania i lekko całość sparafrazujmy. "Kto ma większe szanse z Google - umysł ścisły czy humanista?".
UWAGA: poniższe wywody stworzone są z pewnym przymrużeniem oka i są zwyczajnymi rozważaniami autorki.
Na początku był chaos i proszę tego nie mylić ze stworzeniem świata. Radosny bałagan w SERP-ach, wkrótce po narodzinach Google'a, szybko został przez pozycjonerów poskromiony. Jak podczas ostatniego szkolenia w Warszawie (nie zrecenzowałam go? Szok!) mówił mądrze
+Radek Kubera, spece od windowania stron postanowili rozszyfrować działanie algorytmu i grać dokładnie pod to, co brało pod uwagę Google.
"Chcieliśmy być idealni i to nas zgubiło" - powiedział Radek i są to słowa święte, warte zapamiętania i oprawienia w ramkę.
Google szybko zauważyło, że coś tu nie gra. Jest za dobrze. Strony z wykalkulowanymi opisami (pod kątem ilości znaków), liczba odnośników w treści, sposób linkowania - wszystko zgrywało się z tym, co sprawdzało się w podbijaniu stron na wysokie miejsca i co lubiło algo. I w ten oto sposób umysły ścisłe odsłoniły swoje strony, zaplecza etc. wystawiając się elegancko na odstrzał ze strony Googlarzy.
Po Pandzie, Pingwinie i innych uroczych zwierzątkach stało się jasne, że "granie na system" nie ma sensu. Każdy schemat prędzej czy później zostanie przez Google wychwycony i, całkiem słusznie zresztą, uznany za nienaturalny. I w tym miejscu wkraczają bujający w obłokach humaniści.
Humanista, a już nie daj Bóg humanista z duszą niespełnionego artysty, to stworzenie dziwne. Czasem - w przypływie weny twórczej - pracuje jak szatan, wpada na setki pomysłów, rzuca się w wir testów i ogólnie od roboty takiej jednostki oderwać nie sposób, bywa, że szaleniec traci poczucie czasu i świty słońca zaczyna oglądać niejako od drugiej strony. Tu wykopie fajny serwis i wybłaga wrzucenie na niego linka, tu stworzy artykuł, nad którym inni będą cmokać w podziwie, a w tzw. między czasie zoptymalizuje jeszcze parę stron, pieczołowicie i starannie dodając alty do obrazków (jakby się dało, to by je zapewne wykaligrafował). Są jednak takie dni, że humaniście brak weny. Plącze się bezmyślnie po sieci, coś tam napisze, coś przeczyta, po czym westchnie i bezmyślnie zagapi się w okno. A na drugi dzień znów energia będzie go rozrywać, namiętności będą takim szarpać, a iskry sypać się spod palców uderzających w klawiaturę. Obrzydliwość, zwłaszcza dla umysłów ścisłych. Ale także dla Google. Schematów doszukać się w tym nie da za grosz, bo nigdy nie wiadomo kiedy humaniście zdechnie wena, albo co też strzeli mu do głowy. Postawi z pomocą informatyka nowy serwis z ekstra zawartością, który za diabła nie będzie kojarzyć się z zapleczem, czy może w akcie dzikiego szału postanowi przemienić się w brand hero i niezwykle wiarygodnie zaprezentować swoją wiedzę z branży, w której "siedzi" jego Klient? Przy kolejnym przypływie szaleństwa rzuci na tych forach linkiem czy jeszcze się powstrzyma? Wymyśli zmianę designu, kupi domenę na potrzeby 301, popełni jakiś wpis w katalogu (który osobiście uznaje za fajny i w nosie ma inne opinie)? Nigdy nie wiadomo kiedy, co i w jakiej ilości stworzy humanista, działa on bowiem na zasadzie przypływu weny, a kierują nim chyba fazy księżyca, względnie zasugerowane już gdzieś wyżej szaleństwo (no i w grę wchodzi zapewne to drugie i dlatego współpracujący z taką jednostką informatycy, starają się za bardzo nie protestować odnośnie jej pomysłów. Ostatecznie - jak większość normalnych ludzi - boją się wariatów).
|
Tak może prezentować się humanista napędzany weną twórczą, nic zatem dziwnego, że w jednostkach względnie normalnych pojawia się chęć szybkiej realizacji planu szaleńca i znalezienie się w bezpieczniej od niego odległości |
Reasumując ten wywód - niewątpliwie w branży SEO nie może zabraknąć ludzi dziko skrupulatnych, kochających schematy, tworzone przez siebie zasady, trzymających się wypracowanych rozwiązań. Ale warto mieć też w zespole humanistę (przy czym koniecznie mającego pojęcie o SEO, a najlepiej w tym zajęciu zakochanego). Dlaczego? Bo za takim Google nie trafi. Piszę z doświadczeń własnych, ponieważ do 2012-ego roku starałam się jednak trzymać tego samego, co wszyscy i dostałam Pingwinem i Pandą po głowie (również jak wszyscy). Od tamtej pory działam zgodnie z potrzebami duszy i przypływami weny i, odpukać, nawet jeśli coś nie idzie, to nie odpuszczam i w końcu okazuje się, że jednak można, udało się, przeszło! Przydatne są też oczywiście plany działań, stworzone choćby "z grubsza", bo bez nich człowiek kompletnie się pogubi, ale jeśli ktokolwiek wyprawiane przez humanistów cyrki nazwie schematami... ;) A właśnie schematów powinniśmy wszak unikać. Czasem naprawdę warto, jeśli ma się przynajmniej średnio zaawansowaną wiedzę o SEO, pójść na żywioł. I sprawdzić co z tego wyniknie.
No dobrze, więc kto ma większe szanse przechytrzyć Google? Moim zdaniem jednak humanista, pod kilkoma warunkami:
- musi być zdrowy na umyśle;
- posiadać wiedzę i umiejętnościami SEO-wca;
- kochać swoją pracę.
Umysły ścisłe, jak wiadomo, radzą sobie nieźle, część wręcz wyśmienicie, ale ta pokusa trzymania się schematów i robienia odstępstw tylko w drodze eksperymentów, może w końcu pasję w człowieku skutecznie zdusić. W zakochanym w SEO humaniście, miłość do pracy wciąż będzie kwitła i nie raz wyszarpie z kieszeni fundusze własne, a nie Klienta, by udowodnić mu, że pewne działania mają sens i warto się nad nimi pochylić. Apropos, humaniści w branży SEO chyba jakoś gorzej zarabiają... ;)