poniedziałek, 30 grudnia 2013

Ankiety na Facebooku raz jeszcze

Jakiś czas temu (no, ładnych parę miesięcy) wspominałam z radością o odkrytych na nowo na FB ankietach, dość sprytnie ukrytych przez administratorów. W dwa dni później zniknęły one z serwisu i poszukiwania rozpoczęły się na nowo. Dziś, kompletnie przypadkowo, odkryłam w jaki sposób można zadać pytanie z poziomu FanPage'a i mocno mną owo odkrycie wstrząsnęło. Podobnej głupoty naprawdę ciężko się było po twórcach FB spodziewać, a głębiej zakopać możliwości tworzenia sond już się chyba nie dało.

Okej, do rzeczy. Jak teraz stworzyć ankietę? Zaczynamy od utworzenia zwykłego wydarzenia:

screenshot wydarzenia z Facebooka

Ustawiamy datę wedle uznania, najlepiej bieżącą, tworzymy tytuł i opis:

tworzenie nowego wydarzenia na Facebooku

Tworzymy cudo, a następnie:
tworzenie ankiety na Facebooku

I w ten oto sposób możemy stworzyć sondę. Jeśli ktoś odnalazł banalniejszy sposób, błagam - niech podzieli się wiedzą. Jeśli niestety jest to na razie jedyna opcja zadawania pytań obserwującym nasz FanPage osobom, to cóż - pozostaje kolejny raz złożyć wyrazy uznania administratorom Facebooka. Biją własne rekordy...

wtorek, 24 grudnia 2013

Jak było? Czyli 2013 rok w branży SEO w telegraficznym skrócie!

Na chwilę po Bożym Narodzeniu 2012, znaczna część SEOwców dotkliwie odczuła kolejne zmiany wprowadzone przez Google.


Tym samym rok 2013 wiele osób z branży rozpoczęło od chęci popełnienia seppuku.



Ci, którzy przetrwali wstrząs, postanowili uważniej przyjrzeć się modyfikacjom...




... zmienić strategię i złapać oddech. Ba! Zaczęło być optymistycznie!


Ale w połowie roku Matt Cutts przerwał spokój, zapowiadając plagi egipskie czekające branżę. 



Znów zrobiło się jakby... nerwowo...


Jednak przyszedł Pingwin 2.0. i okazało się, że... wiele nie zmienił. 



Blackhatowcy przyjęli go z radosnym parsknięciem, no bo sorry: "Tylko na tyle Was stać, Google?"


Tymczasem po sieci wciąż buszowała Panda... 


zmuszając SEOwców do pracy nad contentem (unikalnym, wartościowym i ogólnie boskim).


We wrześniu wprowadzono Kolibra - nowy silnik wyszukiwania Google. 


Branża nie miała pojęcia, czego się po nim spodziewać...



Czekano... czekano... i cóż, nic się nie zmieniło!


Ale już w październiku Matt Cutts dokręcił śrubę, wypuszczając Pingwina 2.1. 



Tym razem to białe kapelusze lepiej przetrzymały krwawą jatkę w SERP.



Tuż za Pingwinem ruszyła nowa fala filtrów ręcznych.



Branża odczuła je dość... dotkliwie.



Im bliżej było końca roku, tym więcej osób zaczęło dostrzegać, że kary nakładane przez Google, bardziej utrudniają życie osobom grającym fair niż tym, którzy wytyczne wyszukiwarki mają "w poważaniu".



Niektórzy wprost wyrazili chęć zmiany dotychczasowego podejścia na nieco mniej... białe.






A co będzie w 2014? 






Osobiście przewiduję Armageddon ;)



 I tym, jakże optymistycznym akcentem, kończę ostatni wpis w tym roku ;) Do zobaczenia w 2014!

wtorek, 17 grudnia 2013

Ostra jazda bez trzymanki

chaos
Obserwując to, co dzieje się w SERP, a także czytając wypowiedzi specjalistów SEO (zarówno tych trzymających się WHS, jak i zwolenników depozycjonowania), można wyciągnąć wnioski dosyć jednoznaczne. Google się pogubiło. Osobiście odnoszę wrażenie, że chcieli zrobić "za dużo i za szybko", a efekty tych działań przerosły ich wyobrażenia. Stąd nowe powiadomienia w odpowiedzi na RR ("Nie będziemy przyjmować nowych odwołań dotyczących tej witryny przez kilka tygodni"), coraz większa automatyzacja wskazująca "złe linki" i ogólne poczucie, że grunt usuwa się spod nóg zarówno Googlarzom, jak i wszystkim związanym z ich wyszukiwarką.

Wymuszone łączenie wszystkich usług Google wprowadza dodatkowe zamieszanie. Coraz więcej osób domyślnie loguje się do G+ nie zdając sobie sprawy z tego, że wpływa to na widoczne dla nich wyniki wyszukiwania (swoją drogą nie wiem czy to takie rewelacyjne rozwiązanie, ponieważ w pewnym stopniu ogranicza użytkowników do tego, co już znają, a tym samym utrudnia im wyszukanie nowych treści - które być może uznaliby za bardziej interesujące). To tworzy kolejne pole manewru dla nieuczciwych firm SEO (sprawdzić, co widzi Klient i wysyłać mu raporty zgodne z tym, co wyświetla się u niego, nie dbając kompletnie o to, że inni użytkownicy mają już odmienne wyniki w SERP - nie jest to żadna wielka sztuka).

Coraz ciekawiej robi się też na YouTube. Również tutaj pełna automatyzacja sprawia, że nawet utwory wygenerowane przez program (na który ma się licencję), zgłaszane są jako naruszające prawa stron trzecich, co skutkuje automatycznym (a jakże by inaczej) zablokowaniem przesłanego filmu. Zgłosić spór i wyjaśnić sytuację można, owszem, ale trwa to zwykle kilka tygodni - przez ten czas konto twórcy przestaje być krystalicznie czyste, pojawia się adnotacja o złej opinii z uwagi na materiały mogące zawierać treści osób trzecich, ogólnie szał ciał i orgia dusz. Dodatkowo zapowiadana jest w tym serwisie kolejna zmiana - konto "Partnera YouTube" ma zostać rozbite na dwa oddzielne podmioty i materiały "zwykłego Partnera" będą przed publikacją przechodziły ręczną weryfikację (nie wiem, skąd Google weźmie ludzi do przeglądania wszystkich przesyłanych na YT treści - może to sposób Obamy na walkę z bezrobociem?).

Podsumowując - jeśli Google nie ogarnie w miarę szybko efektów własnej nadgorliwości, rok 2014 zaczniemy pozbawieni chyba w całości uzębienia, bo ileż można zgrzytać siekaczami bez ich uszkodzenia. Prognozuję, że zachwyceni tą sytuacją w Nowym Roku będą co najwyżej protetycy i stomatolodzy. Amen.

wtorek, 10 grudnia 2013

Chcesz wyjść z filtra? Nie miej litości. Dla siebie.

wycinanie maczetą w stylu Tomb Raidera
W zasadzie do powyższych słów sprowadzić można obecną sytuację związaną z filtrami nakładanymi na domeny. Potwierdza je wypowiedziana niedawno przez Zgreda złota myśl na szkoleniu w Warszawie oraz... codzienność. Otóż jeśli chcemy pozbyć się z filtra zapomnijmy o precyzji chirurga, odłóżmy pęsetę, którą dotąd wydłubywaliśmy przegniłe źdźbła z tej Stajni Augiasza, a złapmy za maczetę i najlepiej ową stajnię zrównajmy z ziemią.

Podejście może wydawać się w pierwszej chwili szalone - jak to, wywalać ciułane latami linki, "cudne" efekty pracy automatów, rozstać się z profilami/komentarzami/stopkami na forach dyskusyjnych, wywalać w diabły linki w treści opisów w katalogach SEO?! To z czym u licha zostaniemy, skąd ruch, gdy strona będzie "goła"?

W tym szaleństwie tkwi jednak metoda. Biorąc pod uwagę metody, które pozwalają dzięki garstce linków zająć stronie wysokie pozycje (tak, znów muszę powołać się na tę samą osobę co w wielu moich wpisach, którą jest rzecz jasna +Artur Strzelecki), warto w przypadku wyjątkowo zapaskudzonego profilu linków zdecydować się na rozwiązania radykalne. Wyciąć w pień większość, najlepiej ręcznie (co ciekawe, administratorzy WP-katów i SEOkatów reagują pozytywnie na grzeczną prośbę, z zawoalowanym wspomnieniem o umieszczeniu w disavow.txt w tle) i zacząć od nowa, tym razem z głową. Ale bez zagrywek - uczciwie, na biało (no, dajmy na to, że ecru też jest do przyjęcia), bez cyrków, zaś z elegancką optymalizacją. Coraz wyraźniej widać, że Google zaczyna być odporne na próby wciskania mu kitu, mówiąc kolokwialnie. A deklarowanie w tagach contentu, którego na stronie jest jak na lekarstwo, możemy sobie pod tramwaj podłożyć. Czy wynika to z faktu, że moderatorzy od Googlarzy faktycznie po stronach krążą i rzecz sprawdzają ręcznie (na podstawie "uprzejmych doniesień" czy też sugestii automatów)? Być może. W każdym razie zrobienie wyszukiwarki w konia staje się coraz trudniejsze i mnie osobiście szalenie się to podoba.

Metody wychodzenia z filtra stosowałam rozmaite, zwykle upierając się przy pracochłonnym i wspomnianym wcześniej "dłubaniu pęsetą", przeglądaniu wszystkiego ręcznie, bez mała pod lupą i spędzając czas na dywagacjach "co Google może myśleć". Dawało to efekty, owszem, ale w ostatnich czasach liczba wysłanych przy tym systemie pracy odwołań wzrosła mi dwukrotnie w stosunku do mojej wcześniejszej średniej (2-3). Po zdjęciu filtra, strona wracała na pozycje sprzed kary, z niewielkimi spadkami.

Metodę machania maczetą przy jednoczesnym wdrażaniu zaleceń Artura zastosowałam na jednej ze stron natychmiast po szkoleniu w Warszawie. Dziś przyszła odpowiedź o zdjęciu filtra, za tydzień do dwóch powinny być wyniki w SERP. Nie omieszkam się nimi podzielić.

sobota, 7 grudnia 2013

Nowa moda - zarabianie na filtrze

Od pewnego czasu jednym z moich ulubionych zajęć jest wyszukiwanie domen - głównie takich, które wygasły, porzucone przez właściciela, ale również tych, które można odkupić na rozmaitych licytacjach. I w trakcie wspomnianych poszukiwań natknęłam się na całkiem sporą grupę osób, które usiłują za naprawdę ciężkie pieniądze (rekordzista podał cenę 450000 zł) sprzedać... zafiltrowane domeny. I jeszcze je zachwalać, rzucając hasła o tym jak niezwykle okazyjna jest cena, po której można owo cudo nabyć. Tyle tylko, że wystarczy jeden rzut oka na profil linków widoczny w MajesticSEO, by podziękować sprzedawcy za hojną ofertę i poprosić o ograniczony dostęp do GWT w celu sprawdzenia stanu domeny. Uczyniłam to parokrotnie, szaleńczo ciekawa reakcji. I cóż - żaden ze wspomnianych cwaniaków po mojej grzecznej prośbie już się nie odezwał. Odpisał tylko jeden człowiek, niemniej dostępu jak nie było, tak nie ma.

Są też inne metody robienia kupujących w tzw. wała. Wystawianie kilkudziesięciu domen, z których każda linkuje do każdej. Na pierwszy rzut oka (znów opieram się na Majesticu) wszystko wydaje się okej. Słowa kluczowe nie są wzięte z kosmosu i są powiązane tematycznie z nazwą domeny. Niby wszystko gra. Ale gdy spojrzeć na linkujące do domeny strony... ano właśnie - też są wystawione na sprzedaż, na dodatek w tym samym serwisie (a często i w tej samej kategorii), a wiszą na nich wyłącznie wspomniane odnośniki.

Uważać też trzeba na domeny "po przejściach" (po których widać, że zmieniały właściciela wielokrotnie). Względnie ktoś właścicielowi podkładał solidną świnię, bowiem domena zakupiona z myślą o np. praniu dywanów, "promowana" była na hasła dalece od tej tematyki odmienne. Poniżej skromna próbka:

wycinek fraz z MajesticSEO
Jak widać - syf, malaria. A to tylko 20 pozycji z ponad 900.

Po co o tym piszę, skoro większość branży SEO zapewne zna zjawisko? Cóż, w dobie wszechobecnych filtrów, mniej doświadczeni użytkownicy, mogący pozwolić sobie na zmianę domeny, mogą się po prostu naciąć. I tę grupę osób, która zapewne właśnie na aukcjach szukać będzie "fajnego adresu strony", chciałabym przestrzec. Zanim podejmiecie decyzję, sprawdźcie historię domeny, profil linków, poszperajcie nawet w http://archive.org/web/. Nie bójcie się zadawać pytań sprzedającemu, dociskajcie go, negocjujcie. I nie pozwólcie sobie wcisnąć domeny, której nazwa może i brzmi idealnie i pasuje do Waszej branży, ale która jest kompletnie bezwartościowa (choć zdaniem sprzedawcy warta jest kilkadziesiąt tysięcy złotych). Innymi słowy - nie dajcie się zrobić w konia.