czwartek, 31 października 2013

Błądzący we mgle - nowe realia dla firm SEO?

polujący na jelenia
Bo ja tu jestem boss i kurde,
nikt mnie nie podskoczy!
Nastały dziwne czasy. Poważnie. Przynajmniej dla tych firm SEO i SEM, które jak szalone stawiają na przejrzystość i uczciwość, chromoląc często dobro własne i ceniąc wyżej Klienta niż siebie (a takich firm na naszym rynku nie brakuje). I o ile kiedyś (bo ja wiem, jeszcze z rok temu?) osób usiłujących wykorzystać naiwność/dobre serce (niewłaściwe skreślić) takich firm, było stosunkowo niewiele, o tyle ostatnie miesiące przypominają jakąś zbiorową akcję "polowania na jelenie".

Skąd tak daleko posunięty wniosek? Zarówno z przeglądania wpisów firm SEO na G+ czy choćby z rozmowy, jaką niedawno odbyłam z dwoma uroczymi SEOwcami z Łodzi.

Faktem jest, że w zastraszającym wręcz tempie (i zdaje się, że wprost proporcjonalnym do nakładania filtrów na rozmaite strony internetowe) przybywa osób, które za wszelką cenę:
  • usiłują tanio wypromować swoją stronę kompletnie ignorując fakt, że teraz jest to nierealne (tłumaczenie tego doprowadza zwykle do uzyskania odpowiedzi "Proszę mi nie opowiadać bajek, tylko zejść z ceny. Ja wiem, że to można zrobić taniej.")
  • usiłują pod pretekstem pozycjonowania pozbyć się filtra nałożonego na stronę (prośba o dostęp do Narzędzi dla Webmasterów w celu sprawdzenia kondycji witryny kończy się zwykle tekstem "A na co to Pani? A bez tego się nie da? Niech Pani wyceni i już, inne firmy nie proszą o takie dane!")
  • deklarując chęć współpracy i gotowość podpisania umowy zaznaczają, że nie dadzą dostępu do własnej witryny (o tym, by otrzymać dane do ftp czy do CMS można zapomnieć), a jeśli już nawet zgodzą się na wgląd w GWT, to i tak odmówią pełnego dostępu do tego narzędzia (co doprowadzić może do rozpaczliwej sytuacji, w której za diabła nie wiadomo, co jest grane - przyszła jakaś odpowiedź od Google czy nie przyszła? Wgrany został disavow.txt czy nie?)
  • nie zgadzają się na optymalizację strony ("Bo mnie się podoba tak jak jest i na tym proszę działać. Płatność tylko za wyniki!")

Przykładów każdego dnia przybywa i mnożą się one niczym króliki na wiosnę, a osoby polujące na tych kretynów o dobrych sercach (tak, zaliczam się do tych naiwnych jednostek), uciekają się nawet do desperackich haseł "Pomocy, już nie wiem co robić! Sytuacja jest dramatyczna!" (po czym przypadkowo wychodzi na jaw, że firma prosperuje w najlepsze i wręcz nie ma na kiedy ogarnąć zamówień od własnych Klientów).

Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że osoba nie okazująca za grosz zaufania do upatrzonego "jelenia", od swojej ofiary domaga się:
  • gwarancji dla wysokich miejsc w wynikach organicznych;
  • gwarancji dla braku kar ze strony Google;
  • zapisania w umowie, że w razie nie osiągnięcia satysfakcjonujących wyników (oczywiście rozliczanie tylko za pozycję i tylko TOP5), jeleń zapłaci odszkodowanie;
  • w przypadku nałożenia kary przez Google na stronę, jeleń uczyni to, co wyżej.

Naiwnie sądziłam, że rosnąca świadomość wśród Klientów doprowadzi do łatwiejszej współpracy, zrozumienia sytuacji w jakiej znalazły się firmy SEO i gotowości do działania ramię w ramię, w celu uzyskania jak najlepszych wyników. Niestety coraz częściej świadomość nie idzie w parze ze zrozumieniem, lecz z chęcią zrobienia firmy w konia (jak zasugerował jeden z moich rozmówców, o których wspominałam na początku wpisu, celem wyciągnięcia odszkodowania - obskoczyć parę takich firm, zawrzeć umowy nakładające konieczność wypłacenia sowitej sumki określonej we wspomnianej umowie i można się nieźle wzbogacić!).

Sytuacja jest zatem mało komfortowa, mówiąc delikatnie. Zgadzając się na działanie w ciemno (jest filtr czy go nie ma? Jeśli jest, to za jaki rodzaj linków? Jakie podjąć działania dla unormowania sytuacji i przywrócenia równowagi? Iść w zdrową szeptankę, inwestować w solidne zaplecze, w AdWordsy, a może postawić na społeczności?) ryzykujemy - ładujemy własne środki w promowanie strony i nie mamy z tego nic kompletnie, no może poza rozstrojem nerwowym (na którym chyba nikomu nie zależy, nie liczę masochistów).

Zdaje się, że świadomość potencjalnych Klientów (nie mówię o wszystkich, wyłącznie o myśliwych marzących o jeleniach) sprawi wkrótce, że firmy SEO które do tej pory okazywały zrozumienie, współczucie, szły na ustępstwa - stwardnieją na granit. Bo, jak mówi urocze powiedzonko "Jeśli chcesz mieć miękkie serce, to musisz mieć twardą dupę" (przepraszam za dosadne sformułowanie, ale takie prawa cytatu). Zresztą zdaje się, że moje miękkie serce w ostatnim czasie zaczęło tworzyć wokół siebie ochronną skorupkę, a asertywność wystrzeliła u mnie z hukiem (o nie, w jelenia przemienić się nie dam). I tylko dzięki temu, że z większością moich Klientów współpracuję w atmosferze pełnego zaufania i wzajemnej wyrozumiałości, ta skorupka nie przemieniła się w mur nie do przebicia. Za co z całego serca wspomnianym Klientom dziękuję.

sobota, 19 października 2013

Rola intuicji w pozycjonowaniu stron

Obiecałam paru osobom, że opiszę swój sposób pracy, o którym zwykle mówię "pozycjonowanie na duszę". Chodzi po prostu o kierowanie się przeczuciami i intuicją przy podejmowaniu decyzji i opracowywaniu strategii promocji.

Od razu zaznaczam, że choć postaram się podać możliwie dużo konkretów i opisać dwa przypadki takiego pozycjonowania, to nie zaprezentuję wszystkich rozwiązań i nie podam proporcji pozyskiwanych linków ani adresów, z których te odnośniki zdobyłam. Będzie też trochę typowo babskiego spojrzenia na sprawę, ale nie może być inaczej, jeśli mówimy o intuicji (która jest wszak domeną kobiet) ;)

Kto chce przejść od razu do meritum, pomijając moją twórczość swobodną, niech kliknie tutaj - będzie mieć z głowy część mojego gadania.

Słowem wstępu - gdy zaczynałam pozycjonować strony (w roku 2007) bazowałam głównie na wiedzy pozyskiwanej z rozmaitych sieciowych źródeł oraz z dostępnej mi literatury. Wierzyłam w słowo pisane i w tamtym czasie zresztą całkiem nieźle na tym wychodziłam. Lata jednak leciały, a w branży w szalonym tempie zaczęły się lęgnąć wątpliwości co do metod pracy. Wówczas zaczęłam dość krytycznie spoglądać na serwowaną tu i tam wiedzę i na sprawę patrzeć po swojemu. Innymi słowy - wtrąciła się moja dusza. Zaczęłam pchać się w kierunku WHS, jednak wciąż pozyskując linki (nie wszystkie idealne, za co oberwało mi się nieźle - co prawda nie filtrem, ale też było ciekawie).

Ostrzeżenia duszy zignorowałam raz, w 2012 roku, tuż przed Pingwinem. Tak się złożyło, że miałam na głowie mnóstwo innych rzeczy (których najgorszym wrogom nie życzę) i przez blisko 7 miesięcy pracowałam w zasadzie niczym automat, a nie jednostka z krwi i kości. Jak to się skończyło, sprawa jasna - spadki na zdecydowanej większości stron. Nie będę ukrywać - szlag mnie trafił potężny, pojawił się niepokój, zaczęłam trochę nerwowo analizować sytuację, po czym znów odezwała się we mnie dusza. Nie pozostawiała złudzeń co do przyszłości i kazała mi zmienić kompletnie podejście do pozycjonowania. Efektem jej nacisków było wysmarowanie opracowań opisujących sytuację wraz z propozycjami zaradzeniu trudnościom, które przesłałam do wszystkich swoich Klientów. Kolejnym krokiem było przejechanie się na szkolenie do Katowic (luty tego roku), na którym - ku własnemu zdumieniu - usłyszałam od +Artura Strzeleckiego w zasadzie to, co podpowiadała mi intuicja. Ucieszyło mnie to ogromnie, a dodatkowo podłapałam też kilka ciekawostek, od razu układając sobie w głowie plan działania, będący uzupełnieniem dla nowej strategii promocji stron.

Wnioski wyciągnięte po pierwszym Pingwinie i Pandzie:
  • zwiększenie dywersyfikacji źródła linków i anchorów;
  • pozyskiwanie ruchu spoza Google (ciężko było przekonać Klientów do zainwestowania w działania stricte marketingowe na FB i do sensu założenia kont na G+ ale w 90% przypadków się udało - teraz, w zależności od branży, społeczności generują sporą część konwersji i wątpliwości Klientów odeszły w siną dal);
  • rozbudowanie stron (wcześniej niechętnie, ale zgadzałam się na promowanie w wyszukiwarce stron-wizytówek, na których dominowały zdjęcia, a treści nie było prawie wcale. Przy niszowych frazach dawało radę, ale czułam wewnętrzny niedosyt, bo co użytkownikowi po zdjęciach, jeśli brakuje cennika, opisu oferty, rozbudowanej informacji o firmie?).
Dodatkowo dusza sceptycznie odniosła się do nowego rodzaju katalogów - boom na katalogi wp wywołał u mnie niesmak, nie podobały mi się, odrzucało mnie od nich i żadne argumenty "za" nie miały do mnie dostępu. Biorąc pod uwagę fakt, że na chwilę obecną zdjęłam filtr z kilku stron, do których linkowały całe stada wp-katów przyznać muszę, że dusza znów miała rację (wiem, wiem - przesada w niczym nie jest dobra, a kilka wordpressów nie zaszkodzi, niemniej wstręt do nich czuję taki, jak do precli i nic na ową niechęć nie poradzę).

Działania, które podejmuję w oparciu o intuicję:
  • optymalizacja strony - przy hasłach niszowych wystarcza do zdobycia TOP5. Rozbudowuję serwis, a jeśli jest taka szansa, przebudowuję go od zera. Musi być estetycznie, przejrzyście, z dużą ilością unikalnej treści i sensownymi tytułami. Żadnego upychania słów kluczowych gdzie popadnie. Długość tekstów również oceniam "na wyczucie", nie stosuję żadnej konkretnej ilości znaków. Boldy daję tam, gdzie uważam za stosowne, odnośniki wewnętrzne tak samo. Linki site-wide - czemu nie? Jeśli intuicja mówi mi, że mają sens, nie unikam ich jak ognia;
  • katalogowanie - owszem, ale tylko w obrębie akceptowanych przeze mnie katalogów. Dodawanie hurtem odpada, chyba że w celach testowych i też czuję wówczas niezadowolenie. Każdy nowy katalog muszę sobie obejrzeć, przeanalizować, a to czy dodam do niego wpis, w dużym stopniu zależy od tego, co mi podpowie ukochana dusza;
  • komentarze na forach - tak, ale tylko z sensem. Nic na siłę, jeśli mam tworzyć jakiś temat tylko w celu wrzucenia odnośnika, to daję sobie spokój. Linkuję w tematach, w których odnośnik jest przydatny dla osób odwiedzających stronę. Żadnych cudów w stylu EAM, klonów toczących dyskusję ze sobą ani tym podobnych udziwnień, napawających mnie wstrętem;
  • tworzenie kont na portalach, celem wrzucenia linka w profil - zależy od rodzaju firmy, którą promuję i portalu. Żadnych bezmyślnych masówek. Staram się też nie poprzestawać na założeniu konta, odpalenia kolejnego portalu w przeglądarce i powtórzenia wykonanej przed chwilą czynności. Pozycjonowanie to, moim zdaniem, nie jest robota taśmowa. Wymaga myślenia i wyczucia;
  • tworzenie serwisów tematycznych - nie mylić ze zwykłymi zapleczami. Dobry content, na którym można wrzucić jeden lub dwa odnośniki do stron "nadrzędnych" broni się sam i nie wymaga specjalnego szału z podlinkowywaniem, dopalaniem i diabli wiedzą czym jeszcze. Nie zliczę z ilu tego typu stron wyłoniły mi się pełnoprawnie funkcjonujące serwisy, mające przyzwoitą liczbę odwiedzin i cieszące się autentycznym zainteresowaniem użytkowników;
  • "szeptanie" - uprawiane we właściwych miejscach, sensowne, pomocne i w połączeniu z powyższym (wartościowy conent) sprawia, że ludzie szybko podłapują temat i włączają się do dyskusji, a także sami dzielą się odnośnikami na własnych stronach. Najlepiej działa to oczywiście w przypadku serwisów rozrywkowych (mam jeden, do którego sama nie pozyskałam właściwie żadnego linka, a całą reklamę załatwili mi użytkownicy pisząc o stronie na forach, linkując do niej ze swoich kanałów na YouTube i ze swoich witryn);
  • wykorzystywanie Google Autorship, o ile tylko jest to możliwe;
  • działanie na wielu płaszczyznach jednocześnie, poprzez łączenie ze sobą serwisów przynależnych do Google (tu strona, tu blog, tu kanał na YT, wszystko połączone osobą autora).
Jak powyższe sprawdza się w praktyce? Poniżej wykresy dla dwóch stron (pierwsza z branży motoryzacyjnej, druga związana z budownictwem) z okresu ostatnich 6 miesięcy, a zatem obejmujące Pingwina 2.0, Pingwina 2.1, Kolibra i miotającą się co i rusz Pandę:

Strona 1, dla której wykorzystuję tylko część wymienionych wyżej rozwiązań.

Wybrałam wykres dla słowa, któremu oberwało się najbardziej. Pomimo ostatniego spadku (Panda), dało radę jakoś obronić się przed różnymi cudami. Reszta haseł pozostała niewzruszona.

wykres pozycji dla najtrudniejszego słowa

I sytuacja na dzisiaj dla wszystkich fraz. Jak widać, źle nie jest, pomijając ostatnie hasło, o którym pisałam też wyżej (tu wyraźnie nabruździła wspomniana Panda):

pozycje dla strony motoryzacyjnej

Dodam, że słowa kluczowe są promowane na całą Polskę i nie zawierają dopisku z nazwą miasta.

Strona 2 - dla której wykorzystuję wszystkie opisane wcześniej rozwiązania

Również zestawienie z ostatnich 6 miesięcy dla frazy, która miała się w tym czasie najgorzej:

wykres dla najtrudniejszej frazy

I sytuacja na dziś:

pozycje dla strony z branży dom i nieruchomości

Frazy trudniejsze niż w pierwszym przypadku, a konkurencja dla nich - z miesiąca na miesiąc liczniejsza.


Podsumowując - czasem dobrze jest wsłuchać się w siebie zamiast powielać to, co robią inni. Sposobów na promowanie stron jest tak naprawdę multum i nie musimy ograniczać się wyłącznie do tego, co robią konkurenci (a wręcz nie powinniśmy). Znalezienie odpowiedniej strategii (będącej bliżej WHS niż BHS) wymaga sporo czasu, mnóstwa pracy, cierpliwości i eksperymentów. Ale daje satysfakcję, gdy wreszcie widzi się, że to działa i co najważniejsze - nie jest karane przez Google pomimo coraz ostrzejszych wymogów tej wyszukiwarki.

środa, 16 października 2013

Po co komu content i ładna strona?

Dziś będzie krótko (no może nie tak znów całkiem krótko), ale za to łopatologicznie.

Od jakiegoś czasu część branży chodzi podekscytowana, jakby dopiero teraz przejrzała na oczy i dostrzegła sens działań SEO. Content, treści przyjazne dla użytkowników, a jeśli zaplecze - to również z wartościowymi tekstami, a nie mieszankami w stylu "Ala kocha żaluzje. Warszawa to dobre miejsce na zakup rolety. Rzymskie drogi już dawno przestały się liczyć dla Ali, jednak przecież nie to jest dla niej ważne tylko tanie żaluzje w Warszawie". Chryste...

Oczywiście miłośnicy strategii "nawalania linkami" i stawiania setek zaplecz o wartości merytorycznej zbliżonej do wyżej wymienionej, mogą powiedzieć: "Ewelina, weź się puknij w globus. Co komu po dobrej stronie, jeśli nie ma jej wysoko w wynikach?". Fakt. Ale co komu po stronie, która może i zajmuje pierwsze miejsce w SERPach, ale jej wygląd czy zawartość merytoryczna jest tak tragiczna, że użytkownik po minucie machnie na nią ręką i zacznie przeglądać kolejne witryny?

Poniżej przykład z życia wzięty (wybaczcie brak grafik)

Strona przez poprzednią firmę była traktowana metodami opisanymi we wstępie. Nie była zoptymalizowana kompletnie, wyglądała tragicznie i nasuwała silne skojarzenia z apokalipsą mającą wytłuc wszystkie żywe stworzenia, może poza karaluchami schowanymi w wyeksponowanych w nagłówku serwisu stogach siana. Całość utrzymana w kolorze czerni, brązu i szarości, postawiona na jednym z systemów "Zrób se panie stronę". Dało się na nią trafić z Google, czemu nie. Tylko jeśli ktoś szuka wsparcia psychologicznego (a taka była tematyka witryny), to raczej nie skieruje się do osoby, której strona wywołuje palpitacje serca i bez mała powoduje pojawienie się w głowie myśli samobójczych. Współczynnik odrzuceń i czas spędzany przez użytkowników na stronie mówił zresztą sam za siebie. 85% tych pierwszych i niecała minuta poświęcona na "eksplorację".

Po odrestaurowaniu serwisu, nadaniu mu zupełnie nowego charakteru, zoptymalizowaniu, uporządkowaniu treści, strona nie tylko pofrunęła do góry w SERPach, ale też zaczęła generować to, na czym zależy nam wszystkim najbardziej. W tym przypadku - telefony w gabinecie zaczęły się urywać. Współczynnik odrzuceń spadł (obecnie to około 30%), a czas spędzony na stronie wydłużył się średnio o dwie minuty. Strona, z której użytkownicy wychodzą (po przejrzeniu oferty i cennika), to strona kontaktu.

Wnioski?

Content i wygląd mają znaczenie kolosalne, jeśli chcemy użytkownika nie tylko na stronę skierować, ale też go na niej utrzymać. Archaiczne twory trudne w nawigacji i odstraszające, mogą być dzięki linkom czy SWL-om na pozycjach szczytowych i generować niewielką konwersję. Osobiście się temu zjawisku nie dziwię.

Dbajmy więc o użytkowników, nie zapominając o Google, ale to na userach skupiajmy się w pierwszej kolejności. Jak konkretnie? Obiecałam, że w najbliższym czasie podzielę się swoimi sposobami (nie wszystkimi rzecz jasna) i omówię dokładnie dwa przypadki z różnych branż, dla których udało mi się w ostatnim czasie mocno zwiększyć pozycje, ruch i konwersję. Nie to, żebym była jakimś cudem natury, na miano geniuszy w branży zasługują kompletnie inne osoby, choćby +Artur Strzelecki czy +Karol Dziedzic. Ale póki co moja dusza też daje radę i pozycjonowanie "na wyczucie" daje całkiem niezłe rezultaty. To podejście nieco odmienne, ale może dzięki temu z większym zainteresowaniem się z nim zapoznacie.

czwartek, 10 października 2013

Pingwin 2.1. - wnioski wysnute w oparciu o spadki


Wpis ten miał się ukazać dopiero w weekend, ale poczułam się zdopingowana niewybredną dyskusją na FB, z której wynikało, że:
- primo: osoba, której nie zleciały na łeb, na szyję pozycje z większej liczby domen, niż kilka, nie jest godna miana pozycjonera (co prawda zawsze wydawało mi się, że to umiejętność wyciągania wniosków z porażek świadczy o wiedzy, a nie porażki same w sobie);
- secundo: brak konkretów w wypowiedziach "kółka wzajemnej adoracji" (z którego wykluczono jedynie +Artura), świadczy o tym, że poziom wiedzy osób zabierających głos jest żenująco niski (ze wspomnianego kółka znam jedną osobę. No i Artura, ale on jest poza kółkiem, więc się nie liczy. Nieważne, widać czytelnicy wiedzą lepiej kto się do kogo umizguje);
- tertio: te nowe twarze brylujące w blasku fleszy, z pewnością pokazują swoje gęby wyłącznie w celu pozyskiwania Klientów i robienia ich w konia, bo przecież na robocie się nie znają.

Cała awantura to efekt wypowiedzi dla +Marty Gryszko siedmiu osób z branży i opublikowanie tychże wypowiedzi na łamach serwisu SeoStation. Fakt, konkretów zabrakło (znów wyłamał się Artur), ale i czasu na przeanalizowanie stron i wysnucie sensownych wniosków nie było zbyt wiele (nie wiem jak reszta "gwiazd", ale ja osobiście poza uśmiechaniem się do fleszy zwyczajnie pracuję po 12 godzin dziennie i na zajęcia dodatkowe brakuje mi nieco czasu). Tak czy owak, pisaną po kawałku (od soboty) analizę stron, które zaliczyły spadki, skończyłam zdopingowana ww. dyskusją. Efekty przedstawiam poniżej:

Przypadek 1.

Strona trafiła do mnie już z filtrem ręcznym. Oczyściłam profil linków, właściciel serwisu ponoć przesłał odwołanie i wprowadził zmiany optymalizacyjne, które mu sugerowałam od miesiąca, na co nastała sobota 05.10.2013. I już rano otrzymałam wiadomość, że zasugerowane przeze mnie zmiany doprowadziły do masakrycznych spadków, w związku z czym zostaną one cofnięte. Wyjaśniłam, że nie w tych zmianach tkwi problem, ale rozumiem zaniepokojenie, bo istotnie zbiegła się w czasie optymalizacja z Pingwinem, a Klient nowy i ma prawo nie mieć do mnie zaufania. Na jego miejscu też bym pewnie była pełna złych przeczuć. Tak czy owak, spadek (w oparciu o serwis webpozycja.pl, z którego korzystam naprzemiennie z seostation.pl) wyglądał tak:


Spadek dla dwóch fraz o 30 pozycji w dół, więc duży. Przypominam, że domena wciąż jest potraktowana filtrem ręcznym, czekamy z Klientem na odpowiedź na odwołanie.

Przyczyna spadku?
  • utrzymujący się filtr
  • profil linków (głównie z tych samych seokatów, wpkatów - części pierwszej się zrzekliśmy, z drugiej Klient usunął wpisy ręcznie - czy Google już to odnotowało, wie jedynie Google).
Dodatkowo strona jest dość uboga w treść, na co zwracałam uwagę - jeśli po Pingwinie 2.1. przeszła Panda (a wszystko na to wskazuje) spadek się utrzyma do czasu wprowadzenia modyfikacji na stronie. Klient modyfikacji się obawia, kółko się zamyka.


Przypadek 2.

Strona trafiła do mnie w maju 2013 w stanie straszliwym. Zdjęłam z niej filtr, przebudowałam od zera, zoptymalizowałam, chucham na nią i dmucham. Niestety i tu nastąpił spadek - nie tak znaczący, jak ten opisywany wyżej, ale za to na frazy jak najbardziej... brandowe.


Dwie frazy (właśnie brandowe) spadły najsilniej. Trzecia raptem kilka oczek w dół.

Zastanowiło mnie to bardzo, ponieważ według najnowszych wytycznych Google, należy skupiać się na promowaniu marki, możliwie jak najbardziej omijając linki typu EAM. 

Procent linków pozyskanych dla pierwszej frazy, to 4%. Dla drugiej - 13%. Źródło pochodzenia linków - serwisy tematyczne, z niewielką domieszką katalogów.

Przyczyna spadku?
  • być może (są to moje osobiste dywagacje) od już raz ukaranych Google oczekuje więcej: więcej dobrego contentu, więcej wartościowych linków tematycznych, większego zróżnicowania anchorów.

W przypadku tej strony zaczęłam wdrażać strategię mającą na celu pozyskanie w ciągu najbliższych 3 miesięcy nie więcej niż kilkudziesięciu odnośników, ale bardzo zróżnicowanych (w tym graficznych, no-follow). Żadnych katalogów, tylko strony tematycznie pokrewne. Żadnych zaplecz. Co z tego wyniknie, napiszę za 3 miesiące.


Przypadek 3.

Również interesujący. Domena pozycjonowana przeze mnie od blisko 5 lat, na frazy konkurencyjne (nie, nie wszystkie są w TOP10), która wywinęła przy okazji Pingwina 2.1. interesujący numer. Najlepiej obrazuje to wykres z seostation:


Wyraźnie widać, że tuż po Pingiwnie, strona pofrunęła do góry, by 8.10. spaść z hukiem. Jeśli wkrótce po Pingwinie do strony dotarła Panda, to spadek najprawdopodobniej jest jej zasługą (poszły w dół frazy, które wymagają optymalizacji w dużo szerszym zakresie, niż początkowo sądziłam - strona jest generalnie dynamiczna, zmienia się na niej dużo w treści w zależności od pory roku, pojawiają się nowe oferty, znikają stare i zabawa z jej optymalizowaniem nigdy się nie kończy).


I to chyba tyle. Specjalnie przejrzałam całą resztę witryn (łącznie z zapleczami jest to z 50 - wiem, mało imponujący wynik) i nigdzie spadków większych niż 3-5 pozycji w dół nie odnotowałam. Nie chcę ryzykować okrzyków, że takie spadki to nie spadki, więc po prostu pozwoliłam je sobie ominąć.

Wnioski?

Do łask wraca stare, dobre SEO. Dbaj o stronę, linkuj z głową, nie zrzekaj się linków "na wszelki wypadek", a jeśli wyszedłeś z filtra, nie pozwól władować się do niego ponownie - lepiej zrezygnować z kuszącego odnośnika w treści niż później płakać, że się na niego zdecydowało.

Pojawiły się głosy, że osoby, które uniknęły Pingwina 2.1. zajmują się małą liczbą stron i siedzą w branży zbyt krótko, by cokolwiek wiedzieć. Cóż, pozycjonowaniem zajmuję się od 7 lat i nie jeden raz dostałam baty od Google. Uniknęłam filtrów, ale spadki pozycji przy pierwszym Pingwinie zabolały mnie tak, jak te osoby, które dzisiaj krzyczą najgłośniej i są najbardziej wściekłe (nie dziwię się im, bo rok temu przeżywałam to samo). Czy jednak wyciąganie wniosków z przeszłości i trzymanie się bliżej WHS czyni ze mnie osobę niekompetentną, której jedynym życiowym celem jest brylowanie na forach i robienie w konia Klientów? Jeśli ktoś ma wątpliwości, niech zwróci się bezpośrednio do moich Klientów - na pewno uzyska szczegółowe informacje.

sobota, 5 października 2013

Jak przyzwyczaić się do ciągłych zmian w Google?

No właśnie - modyfikacje algorytmu wyszukiwarki Google to już chleb powszedni. Niemal codziennie następują przetasowania pozycji, a efekty najlepiej prezentuje Algoroo - pokazując z jak gorącą sytuacją mamy do czynienia:

algoroo

"Zielono" nie było już dawno i mam wrażenie, że prędko nie będzie. Stale aktualizowana Panda, wypuszczony przed kilkoma tygodniami Koliber (nowy silnik, który ma całkowicie zmienić zasady gry - według oficjalnego stanowiska Google), buszujący ostro Pingwin (sądząc po ilości filtrów ręcznych, rozdawanych na prawo i na lewo) - to wszystko sprawia, że o stabilność pozycji łatwo nie jest. Czy jednak można się do tego stanu rzeczy przyzwyczaić?


Myślę, że miłośnicy SEO dadzą radę zaadoptować się do nowych warunków dosyć szybko - szukając po prostu nowych sposobów na poprawianie pozycji (i dusza mi podpowiada, że WHS zagra tutaj pierwsze skrzypce - po własnych stronach widzę, jak wiele znaczy optymalizacja i dopieszczanie treści w serwisach). Ale czy do tak niepewnych warunków mogą przyzwyczaić się Klienci, korzystający z usług pozycjonowania i optymalizacji? Tego nie jestem już taka pewna i, szczerze mówiąc, wcale się owym Klientom nie dziwię. Osoby, które na co dzień nie mają kontaktu z SEO, słowa "Nastąpiła zmiana w algorytmie wyszukiwania" mogą potraktować jako wymówkę dla słabszych pozycji albo wręcz "robienie przez usługodawcę w konia". Sytuacja jest prostsza, gdy Klient zna osobę, z którą współpracuje w zakresie promocji swojego serwisu i ma do tej osoby pełne zaufanie. Wówczas po prostu przeprowadza się rozmowę, w której często ze strony Klienta padają m.in. pytania:
  • dlaczego Google to robi?
  • co Google z tego ma?
  • jak sobie z tym poradzić?
  • co pani proponuje?
Szczera, otwarta rozmowa i informowanie o ewentualnych alternatywnych metodach docierania do użytkowników sieci (bez przekreślania promocji w wynikach organicznych) wyjaśniają sprawę i, co zdarza mi się całkiem często, doprowadzają przy okazji do wyrażenia współczucia dla branży SEO i podziwu dla cierpliwości osób, które w tej branży działają.

Trudniej jest z Klientami, którzy po pomoc zgłosili się w czasie "googlowskiego sztormu" - z zafiltrowanymi domenami i chęcią ich pozycjonowania. Tutaj każde wahnięcie w dół (a przy filtrze skoki są potężne) wywołuje podejrzliwość, niepewność, sprawdzanie sytuacji na własną rękę i "przyciskanie" firmy pozycjonującej. Pytania zdarzają się rzadziej, częściej zgłaszane są po prostu pretensje (wyrażone w łagodniejszej lub nieco twardszej formie). Wyjaśnianie sytuacji czasem pomaga, czasem nie - i też trudno się dziwić, ostatecznie przeciętny użytkownik Internetu nie ma obowiązku wiedzieć, że Google od pewnego czasu bawi się w coś w rodzaju "polowania na czarownice", a w roli owych czarownic z miotłami występujemy my - pozycjonerzy.

Można sobie zatem zadać pytanie czy nowi, "zafiltrowani" wciąż Klienci, będą w stanie wytrzymać nerwowo kaprysy wyszukiwarki i przetrzymać tę burzę z zaciśniętymi zębami, cierpliwie czekając na efekt odwołania?Myślę, że odpowiedź jest oczywista - nie wszyscy. I trzeba się z tym pogodzić - albo proponując Klientowi skorzystanie z usług firm konkurencyjnych (do których ma się zaufanie - wiem, brzmi jak oksymoron, a jednak!) albo wybranie alternatywnych metod promowania się w sieci (i tu trzeba przyznać Google jedno - wiedzą, jak przeciągnąć użytkowników na stronę AdWordsów. Wychodzi im to świetnie...).