poniedziałek, 29 lipca 2013

Gdzie się podziały ankiety na Facebooku?

[edit: aktualna na 30.12.2013 ściąga znajduje się tutaj: http://o-internecie.blogspot.com/2013/12/ankiety-na-facebooku-raz-jeszcze.html]

Dziś będzie krótko, ale konkretnie ;) A temat w sumie świeży i intrygujący znaczną część branży SEM i SEO, która poświęca czas na prowadzenie profili firmowych na Facebooku.

Jak wynika z obserwacji, użytkownicy portali społecznościowych (ale nie tylko, bo zjawisko to można równie dobrze zauważyć poza siecią), najchętniej angażują się w treści:
  1. Intrygujące (mogą być to teksty kontrowersyjne, odkrywcze, zabawne - mówiąc krótko, działające na wyobraźnię i wręcz zmuszające do wyrażenia własnej opinii w dyskusji);
  2. Konkursowe (kuszą nagrody, ale i sama rywalizacja, która dla niektórych jest zdecydowanie istotniejsza od rezultatu końcowego i zgarnięcia laur zwycięzcy);
  3. Sondy i ankiety (któż nie czuje się ważny, jeśli prosi się go o zabranie głosu w istotnej dla pytającego sprawie? No chyba, że robi się to na ulicy łapiąc swoją ofiarę za rękaw - ale na portalach społecznościowych na szczęście takie ryzyko odpada).
Z sond korzystano na Facebooku zatem ochoczo, ale do czasu - ponieważ tam, gdzie jeszcze niedawno można było za pomocą jednego kliknięcia wybrać opcję "Zadaj pytanie", pojawiło się puste miejsce. Tak to wygląda z punktu widzenia menadżera profilu firmowego:

Jak widać "Zadaj pytanie" przepadło

Dość długo zachodziłam w głowę, co u licha się stało - czyżby Facebook zrezygnował z opcji przeprowadzania ankiet i sond? Niemożliwe! No i rzeczywiście okazało się, że nie zrezygnował. Tylko postanowił skomplikować sprawę (dlaczego? Nie mam bladego pojęcia...). Otóż teraz to, co wymagało od nas jednego kliknięcia, możemy osiągnąć wykonując kolejno następujące kroki:

  • Po pierwsze - nie wystarczy już zmiana z poziomu fanpage'a (znajome hasło u góry "Dodajesz posty i komentarze oraz klikasz „Lubię to!” jako..."). Musimy wybrać opcję "Korzystaj z Facebooka jako" i wskazać profil, którym chcemy zarządzać.

    "Zabawny" fakt - czasem suwak po prawej znika, więc jeśli zarządzacie większą ilości profili
    niż pięć, przygotujcie się na sporą dawkę frustracji ;)

  • Po drugie - przechodzimy na stronę główną, klikając choćby w logo "Facebook".
  • I po trzecie - wreszcie naszym oczom ukazuje się upragniona ikonka z hasłem "Zadaj pytanie"
"O czym teraz myślę?"... Oj Facebooku, wolisz nie wiedzieć...

Po wprowadzeniu wszystkich danych (pytanie, odpowiedzi do wyboru) i ich publikacji, musimy oczywiście całą tę drogę odbyć w odwrotnym kierunku, by już na wieki nie korzystać z FB wyłącznie jako firma X. Przy zarządzaniu dużą liczbą profili firmowych można naprawdę poczuć narastającą irytację, a kilka powyższych kroków zamienia się w jakiejś koszmarnej długości autostradę, którą biegamy tam i z powrotem.

Co myśleli sobie Panowie i Panie z Facebooka, wprowadzając powyższą zmianę? Nie mam pojęcia. Mam tylko nadzieję, że wpadli na jej pomysł w taki dzień, jak ten dzisiejszy. Upał to niezła wymówka tłumacząca zaćmienie umysłu. Oby owo zaćmienie było chwilowe.




środa, 24 lipca 2013

O ręcznych filtrach Google raz jeszcze

Wiele osób pisało już o metodach związanych z filtrami Google nałożonymi na strony z uwagi na "złe odnośniki". Sama wspominałam o tym w tekście Jak wyjść z filtra Google w 3 dni. Okazuje się jednak, że temat wciąż jest gorący, a ukaranych witryn nadal przybywa.

Podnoszony jest też problem związany z czasem oczekiwania na odpowiedź na rozpatrzenie prośby o zdjęcie kary oraz z ilością wniosków wysyłanych do Google w tej sprawie. W przypadku ręcznie ustawionej kary za złe odnośniki, można w dość łatwy sposób przyspieszyć cały proces (piszę w oparciu o swoje doświadczenia - wszystkie przypadki dotyczyły stron, które przejmowałam po firmach zewnętrznych).

Robiąc porządek w witrynie warto nieco rozszerzyć spojrzenie na cały serwis i nie ograniczać się wyłącznie do listy linków widocznych w GWT. Jeśli już mamy poświęcić swój czas na "odrestaurowanie" witryny, zafundujmy jej gruntowny lifting - o ile jest na to zgoda Klienta.

W przypadkach, którymi ja się zajmowałam, do pracy przystąpiłam kompleksowo:
  • zmieniłam wygląd stron (postawione były na szablonach ogólnodostępnych i niezbyt zachwycających)
  • zmieniłam system CMS (na własny)
  • zoptymalizowałam całość - od tagów META po treści na stronie, z obrazkami włącznie
  • pozyskiwałam dobre linki, usuwałam złe (każdorazowo wysyłając zaktualizowany plik disavow)
Dopiero po zakończeniu wszystkich zmian przystępowałam do pisania referatu na temat zakresu prac i wyjaśniania okoliczności pozyskania złych odnośników.

Pracy było dużo i cały proces był dość czasochłonny, ale za to w każdym przypadku wniosek o rozpatrzenie prośby o zdjęciu kary przyjmowany był już za pierwszym razem. Czas oczekiwania na odpowiedź? Rekord nastąpił w przypadku serwisu, z którego kara została zdjęta po 3 dniach od odwołania się od decyzji Google. Warto zatem zrobić czasem więcej, niż się od nas wymaga. I myślę, że jest to zresztą doceniane nie tylko w przypadku filtrów w wyszukiwarkach internetowych ;)

wtorek, 23 lipca 2013

Nie taki duplikat straszny, jak go malują?

Duplikowanie? Ja podziękuję ;)
O sile unikalnych treści publikowanych na stronach głośno jest od dawna. Jeśli mnie pamięć nie myli, 
w okolicach 2010 roku zaczęły pojawiać się wręcz wymagania unikatowych wpisów w katalogach
i z czasem praktyka ta rozszerzyła się na wszystkie obszary związane z SEO, a dzisiaj - jest to "oczywista oczywistość" ;) W myśl zasady, którą zresztą sama wyznaję, że dobry (a zatem niepowtarzalny i wartościowy dla odbiorcy) content jest jednym z podstawowych wyznaczników osiągania dobrych wyników w SERP, specjaliści
z branży rozpoczęli walkę z duplikatami. O tym, jak są one szkodliwe, przestrzegał zresztą i Matt Cutts, naczelny specjalista Google od mydlenia oczu pozycjonerom. Sen z powiek spędzały nam zatem treści kopiowane z innych serwisów - opisy produktów w sklepach internetowych, newsy branżowe publikowane na zasadzie cytatu itp. itd. Do czasu...?


Wczoraj Matt Cutts wrzucił na YouTube krótki filmik poświęcony ww. problemowi - co z duplikatami, które np.
z uwagi na aspekty prawne, muszą zostać udostępnione w niezmienionej formie?


Matt, głosem zatroskanego ojca narodu, odpowiada na postawione wyżej pytanie i odpowiedź tę można
w zasadzie sprowadzić do jednego zdania. Kochane dzieci, jeśli Wasza zduplikowana treść nie jest spamem, nic złego Wam nie grozi!

Tylko czy aby na pewno? 

Co tak naprawdę liczy się dla Google, wie tylko... samo Google. A z wieloletnich doświadczeń branży wynika, że unikaty mają znaczenie i pomagają w uzyskiwaniu wyższych pozycji w wynikach wyszukiwania. Zatem nowe rewelacje Matta nie powinny, w mojej ocenie, wpłynąć na machnięcie przez nas ręką na wprowadzane
w serwisach treści. Bo "skoro Matt mówi, że można kopiować - kopiujmy". Nie. Tam, gdzie jest to możliwe, walczmy o dobre i niepowtarzalne teksty. Jeśli musimy wstawić duplikat - zróbmy to, podając źródło. Ale nie twórzmy armii klonów, choćby nie wiem jak dobry jakościowo był tekst wyjściowy.

niedziela, 21 lipca 2013

Treści na stronie + Fresh Content Bonus ;)

Mój zeszłotygodniowy wpis poświęcony sile contentu wywołał dyskusję, jakiej absolutnie się nie spodziewałam. Ale, jak to zwykle w środowisku SEO bywa, odpowiedzi na mojego posta były skrajnie różne. Te, które przewijały się najczęściej, miały pi razy drzwi następujący charakter:

  • Pffffff! Też odkrycie Ameryki. Wiadomo, content is king!
  • Eeee, bzdura. Totalnie przeceniona siła contentu :/
  • Jeden przykład? Mało! Nie sposób z tego wyciągnąć wniosków!

Zgoda, wpis poświęcony był stronie młodej i tylko jednej, ponieważ chodziło mi o zarysowanie ciekawego zjawiska i zaprezentowanie, że można dobrą treścią podciągnąć pozycję witryny na wyższe miejsca w Google. Co - w dobie Pandy - absolutnie nie jest przecenione (oczywiście moim zdaniem). Bardzo mnie też ucieszyło podejście jakie zaprezentował Mariusz Kołacz - nie wrzucił on od razu moich spostrzeżeń do kosza, ale postanowił włączyć się do zabawy pod tytułem "Poeksperymentujmy z treścią na stronie i zobaczmy co z tego wyniknie" ;)

No dobrze, ale skoro już ową burzę wywołałam mówiąc "A", wypadałoby powiedzieć także "B". Proszę uprzejmie, weźmy dziś na tapetę moją własną stronę firmową.

Jak większość osób zajmujących się SEO zawodowo (tak przynajmniej wynika z dyskusji, jakie prowadzę z ludźmi z branży) zdecydowanie większą wagę przykładam do stron Klientów, niż do własnej. Oznacza to, że o ile wprowadzam jakieś zmiany w serwisie i czasem pozyskam parę linków, o tyle nie poświęcam mu zbyt dużo czasu. Prosta sprawa - to Klienci są priorytetem, a nie moja witryna (na pytania w stylu "Idiotyzm, to jak pozyskujesz Klientów?" odpowiem od razu krótko, że nie od samego TOP10 zależy czy ma się zlecenia czy nie - wiele osób po prostu mnie poleca znajomym firmom lub własnym kontrahentom; ale zeszłam z tematu). 

Badając wpływ contentu na pozycje w wyszukiwarce nie mogłam rzecz jasna nie poeksperymentować i na własnej stronie. Zanim jednak zacznę publikować screeny pokazujące zmiany pozycji, napiszę słów parę o samej domenie:
  • adres: http://artevia.pl
  • data rejestracji domeny: 19.12.2006 (pierwsze treści zaczęły pojawiać się na stronie na początku 2007 roku)
  • łączna liczba linków na dzień dzisiejszy (według GWT): 96522
Większość odnośników prowadzi z wykonanych przeze mnie stron, a anchory są zaiste cudne - głównie "design by ARTEVIA" ;) Zdarzają się i inne, bo zaprzyjaźnione serwisy nie mają nic przeciwko umieszczeniu linków o nieco bardziej sprecyzowanym brzmieniu, ale większość wygląda jak ten wcześniej wspomniany. Zresztą każdy może sprawdzić sam, narzędzi ci u nas dostatek.

Okej, do rzeczy.

Poniżej screeny dla kilku haseł sprzed wprowadzonych w treści strony zmian:

Marzec 2013 - tak na marginesie, audytu nie miałam wówczas w ofercie

W kwietniu wciąż nie miałam głowy do zajmowania się własną stroną, zoptymalizowałam ją nieco i pozostawiłam własnemu losowi. Po majowym przejściu Pingwina i "wyniuchaniu na duszę" większego ruchu w temacie Pandy (o czym wspomniałam i na blogu) postanowiłam rozpocząć eksperymenty z treścią. W czerwcu sytuacja nieco się odmieniła:

Czerwiec 2013 - audytu w ofercie wciąż brak, dodałam go w połowie lipca, ale o tym za chwilę

Uczciwie przyznam, że w tym okresie pozyskałam również parę linków, ale można je policzyć na palcach jednej ręki. No, może dwóch, ale szału nie było, o żadnych blastach czy innych świństwach nie wspominając. Ot, postanowiłam dodać stronę choćby do paru katalogów Zgreda, uruchomiłam nowe witryny dla Klientów. Żadne zintensyfikowane akcje pozyskiwania odnośników nie miały miejsca.

No i mamy lipiec. W połowie miesiąca dorzuciłam na stronę informację o audytach, jednocześnie nie pozyskując ani jednego odnośnika z anchorem "audyt" (poniżej screen z Majestica, a kto nie wierzy, niech sam sprawdzi):


I sytuacja na chwilę obecną w zakresie pozycji w SERP:


Linków od końca czerwca nie pozyskiwałam, więc oblegane "pozycjonowanie" nieco zdechło, za to pojawiły się całkiem fajne pozycje dla audytu (co tylko potwierdza premiowanie nowych treści w Google, o czym też toczyła się dyskusja przy okazji contentu). W górę poszło "tworzenie" i "projektowanie" z hasłami lokalnymi, choć dla tych konkretnych anchorów nie pozyskiwałam odnośników od dość dawna (tu ograniczyłam się do zmian w treści).

Rzecz jasna powyższe screeny prezentują tylko wycinek fraz, na które sprawdzam swoją stronę, ale chodziło mi dzisiaj o pokazanie tych dość mocno obleganych słów kluczowych i o wskazanie zmian "na plus" po manipulacjach z treścią w serwisie. Dla łatwiejszych haseł efekty są zdecydowanie bardziej spektakularne, ale o tym pozwolę sobie napisać w przyszłym tygodniu.

A zatem - czy treści na stronie mają znaczenie? Jasne, mają (odkrycia Ameryki nie ma). Czy to znaczenie jest duże? W mojej ocenie - tak. Ale zrozumiem też sceptyków, którzy preferują inne metody windowania własnych stron w wyszukiwarkach.

czwartek, 18 lipca 2013

Koniec SEO? Zapowiadanie apokalipsy trwa!

apokalipsa
Średnio raz w miesiącu moim oczom ukazuje się wpis w stylu "Nie ma co ukrywać, koniec SEO jest bliski". Gdy widzę tego typu hasła... no cóż, krew mnie zalewa. Powiedzmy więc wreszcie raz, a porządnie - NIE, SEO żadna zagłada nie grozi!

Search Engine Optimization to przecież przede wszystkim optymalizacja strony, ulepszanie jej i sprawianie, by była możliwie najbardziej przyjazna dla użytkowników i wyszukiwarek. Jakim cudem miałoby zatem nastąpić jakieś dramatyczne odejście od prac związanych z optymalizacją witryn? Co miałby oznaczać "koniec SEO"? Celowe "psucie" stron internetowych, zaśmiecanie ich bezwartościową treścią, błędne kodowanie?

Kolejne hasło, które dzisiaj pojawiło się w społeczności SEO Poland to "przejście w SEM" w miejsce odejścia od pozycjonowania. Tyle tylko, że reklama w Internecie już od dawna przestała być jednoznaczna z pozycjonowaniem! Aby być widocznym w sieci, należy łączyć SEO i SEM - ale nie oznacza to, że jedno wypiera drugie. Każdy, kto śledzi zmiany zachodzące w wyszukiwarce Google czy obserwuje rozwój portali społecznościowych, już dawno doszedł do wniosku, że konieczne jest działanie na wielu płaszczyznach by za pośrednictwem Internetu dotrzeć do Klienta.

Zatem raz jeszcze - NIE. Nie grozi nam żadna zagłada ani apokalipsa. Wystarczy logiczne myślenie i reagowanie na zmiany, które dotyczą każdej strefy życia. Świat się zmienia, zmienia się i Internet. Po prostu zamiast stać po pas w morzu i patrzeć na zbliżającą się falę w oczekiwaniu, aż zwali nas ona z nóg, wskoczmy na nią i wykorzystajmy jej siłę. Gwarantuję, że popłyniemy.

niedziela, 14 lipca 2013

Potęga contentu

Treść na stronie ma kluczowe znaczenie w przypadku pozycjonowania metodami White Hat SEO (a przynajmniej metodami najbliższymi temu ideałowi). O ile bowiem "Czarna Strona Mocy" może dzięki wykorzystaniu siły spamu doprowadzić do sytuacji, w której po wpisaniu słowa "kłamca" w Google wyskoczy nam strona premiera, o tyle metodami WHS takiego efektu nie da się osiągnąć. Ale z drugiej strony, komu z WHS zależałoby na wprowadzeniu użytkownika Internetu w błąd i podsuwaniu mu strony, która z wyszukiwanym hasłem ma niewiele wspólnego? Abstrahuję tutaj od politycznego przykładu podanego wcześniej, bo nie polityką będę się w tym wpisie zajmować ;)

W ostatnich miesiącach przeprowadziłam pewien eksperyment, który potwierdził, że Google w większym niż kiedykolwiek stopniu zwraca uwagę na treść strony. A przypominam - jeszcze nie tak dawno temu możliwe było osiągnięcie TOP10 dla serwisów, które zawartością merytoryczną kompletnie nie grzeszyły. Odpowiednie linki załatwiały sprawę, parę słów na krzyż na stronie (zgodnych z pozycjonowanymi hasłami) okazywało się wystarczające (przynajmniej dla fraz o niskiej bądź średniej konkurencyjności). Zabawa skończyła się wraz z nadejściem Pandy, która nie miała litości dla witryn prezentujących jakieś ochłapy informacji w miejsce solidnego contentu.

Wracając do eksperymentu, o którym wspomniałam wcześniej. W maju postawiłam świeżą stronę, na nowej domenie (dla znajomego, który zgodził się poświęcić stronę do celów analitycznych, pod warunkiem że efekty prac pojawią się najpóźniej w ciągu 3 miesięcy). Stronę zoptymalizowałam i zasilałam linkami, ale treść potraktowałam po macoszemu. Pierwsze efekty pozycjonowania dały się zauważyć dość szybko - sprawa jasna: to FSB pozwoliło cieszyć się szybkimi wynikami:

Maj 2013 - Fresh Site Bonus

Jak jednak wiadomo Fresh Site Bonus równie szybko się pojawia, co równie szybko kończy, więc czerwiec przyniósł już skoki i spadki (treści na stronie wciąż było tyle, co na lekarstwo - dopiero w połowie miesiąca zaczęłam stopniowo dodawać unikalne i rozbudowane teksty, sprawdzając jak też Google zechce na to zareagować):

Czerwiec 2013 - koniec FSB widać wyraźnie, podobnie jak moment, w którym
Google zauważyło stopniowo wprowadzane treści

Do końca czerwca całą stronę uzupełniłam wartościowymi tekstami, dodałam zdjęcia (opatrzone altem), bardziej skupiając się na optymalizacji treści niż na pozyskiwaniu linków. Efekt? Poniżej screen z bieżącego miesiąca:

Lipiec 2013 - jak widać nastąpiły solidne wzrosty dla niemal wszystkich haseł

Wniosek może być tylko jeden - Google rzeczywiście w większym niż kiedykolwiek wcześniej stopniu docenia content. Co więcej, dobra treść chętniej jest przekazywana dalej, w związku z czym problem linkowania rozwiązuje się w dużym stopniu sam. Pozyskiwanie wartościowych odnośników wciąż oczywiście jest istotne, ale dla haseł o średniej konkurencyjności (jak w tym przypadku) sama zawartość witryny potrafi zapewnić jej wysokie miejsca w SERP.

sobota, 13 lipca 2013

SEO na wesoło

Mamy weekend i choć pogoda nie zachęca do spędzania go poza czterema ścianami, to nic nie stoi na przeszkodzie by nieco oderwać się od rzeczywistości i dać się ponieść wyobraźni. No właśnie, czy zastanawialiście się kiedyś jak wyglądałby superbohater w dziedzinie SEO? Jakimi gadżetami by się posługiwał i czy miałby supermoce? Wraz z naszym grafikiem Markiem, opracowałam skromny plakacik prezentujący nasze wyobrażenia o takim SEO-MANIE. Myślicie, że jesteśmy blisko prawdy? ;)

strona Marka: http://www.robotbrush.com/ | strona Artevii: http://artevia.pl/

czwartek, 11 lipca 2013

Jak wyjść z filtra Google w 3 dni

Ostatnio coraz częściej można znaleźć artykuły poświęcone metodom na wyjście z filtra nałożonego przez Google. Do tych wpisów, które krok po kroku prezentują sposoby rozwiązania problemu jakim jest niewątpliwie "ręczna" kara od Googlarzy, dodam parę swoich spostrzeżeń. Bazując na konkretnej sytuacji.

Choć może się to wydać dziwne, od 2007-ego roku (wtedy rozpoczęłam pracę w branży SEO) ani jednej z administrowanych i pozycjonowanych przeze mnie stron nie zdarzyło się złapać filtra. Wynika to zapewne z mojego uporu w kwestii metod White Hat SEO, które może nie przynoszą szybkich i spektakularnych rezultatów, ale przynajmniej w dużym stopniu chronią przed przykrymi niespodziankami w postaci usunięcia strony z indeksu. Względnie przyłożenia jej kary na wybrane frazy. Z filtrem zetknęłam się pierwszy raz w tym roku, a w opisywanym w tym poście przykładzie - w tym tygodniu. I w zasadzie byłam na niego przygotowana.

Otóż niedawno przejęłam stronę, którą wcześniej "pozycjonowała" firma lubująca się w rozsiewaniu spamu. Gdy przeprowadziłam pierwszy audyt od razu wiedziałam, że filtr to kwestia czasu - tysiące kompletnie bezwartościowych linków, w dodatku z błędnym kodowaniem znaków w anchorach. Istna stajnia Augiasza. Zakasałam rękawy i zabrałam się do pracy, przeczesując ten gąszcz "toksycznych" linków i jednocześnie pozyskując odnośniki wartościowe, żeby powoli przywrócić równowagę w przyrodzie ;) Domeny do odstrzału skrzętnie i na bieżąco zgłaszałam przy użyciu narzędzia disavow i w ten sposób udało mi się usunąć 3/4 problematycznych odnośników zanim nadeszła wiadomość, jakiej nikt chyba nie chciałby otrzymać. Otóż Google poinformowało mnie, że na omawianej stronie odkryło nienaturalne linki i w związku z tym nałożyło na nią karę. Pokiwałam w duszy głową, składając sobie jednocześnie gratulacje, że za czyszczenie tego śmietnika zabrałam się odpowiednio wcześniej. W ciągu kilku godzin dopisałam pozostałe domeny do disavow.txt i natychmiast złożyłam odwołanie od decyzji Google. Z detalami opisałam sytuację, podając konkretne informacje:
  • przyznałam, że stronę otrzymałam pod opiekę niedawno i potwierdzam to, na co zwróciło uwagę Google - nienaturalne linki były;
  • podałam daty wgrywania poprzez Narzędzia Dla Webmasterów zaktualizowanych plików disavow.txt, w których przy każdej ich aktualizacji zwiększała się liczba domen "do skreślenia";
  • poinformowałam, że popieram działania mające na celu zniwelowanie problemu spamu w wyszukiwarkach i z tego też względu postarałam się, by moja reakcja w opisywanej sytuacji była możliwe jak najszybsza;
  • wskazałam, że wszystkie linki, które w mojej ocenie były nienaturalne i szkodliwe, są już zgłoszone poprzez disawov.txt, a pozostałe odnośniki kierujące do strony zostały pozyskane zgodnie ze standardami Google;
  • podziękowałam za wiadomość i poprosiłam o sprawdzenie czy moje działania były wystarczające do zdjęcia kary.
Wiedziałam, że na zdjęcie ręcznego filtra można poczekać około 2-3 tygodni, przeżyłam więc absolutne zaskoczenie, gdy odpowiedź od Google otrzymałam po 3 dniach. Nie tylko dowiedziałam się, że moje wyjaśnienie całkowicie przekonało "zespół odpowiedzialny za zwalczanie spamu", ale otrzymałam też informację, że całkowity powrót na utracone pozycje może chwilę potrwać. Dodatkowo Google zwróciło mi uwagę na fakt, że obecnie pracują nad ciągłym ulepszaniem algorytmu i wprowadzają setki zmian, przy ustalaniu pozycji biorąc pod uwagę około 200 czynników. Wahania pozycji mogą zatem mieć miejsce. Jeśli jednak strona będzie utrzymana w dobrej kondycji, nie powinno przytrafić się jej nic złego, a w razie wątpliwości czy problemów, zawsze mogę skorzystać z pomocy Google pod względem wymaganych przez nich standardów jakości.

Taką formułkę zapewne otrzymują wszyscy, którym udało się z filtra uciec i muszę przyznać, że została ona napisana w naprawdę fajny sposób, a moja niechęć do Google i marudzenie na ich opieszałość w działaniach, znacznie sklęsły w sobie. Okazuje się bowiem, że jednak trzymanie się wytycznych ma sens i nawet jeśli na efekty takiej pracy trzeba czekać dłużej, to o wiele łatwiej jest poradzić sobie w takich sytuacjach, jak ta.

A zatem kilka słów podsumowania

1. Nie chcesz wpaść w filtr?
  • nie pozyskuj śmieciowych odnośników;
  • jeśli jednak pozyskałeś je wcześniej, nie czekaj na wiadomość od Google - zacznij działać. Jeśli nienaturalnych linków pozyskałeś w pęczkach i nie dasz rady w ciągu jednego dnia uporać się ze wszystkimi, rozłóż sobie pracę na raty. Na bieżąco przesyłaj zaktualizowane pliki disavow.txt i notuj sobie, kiedy nimi Google uszczęśliwiałeś. Takie informacje mogą się przydać;
  • jednocześnie pozyskuj wartościowe odnośniki, o dużej różnorodności. Niech będą to anchory tekstowe (zdywersyfikowane), linki w obrazkach. Jeśli nie masz pewności jakich słów kluczowych używać, wykorzystaj narzędzie MajesticSEO - podpowie Ci ono, jak na chwilę obecną wygląda sytuacja.

2. Wpadłeś w filtr za nienaturalne odnośniki?
  • zanim się odwołasz od decyzji Google, skończ "czyszczenie stajni Augiasza";
  • wynotuj wszystkie informacje jakie mogą przydać się Google (skąd wzięły się nienaturalne linki - w moim przypadku "zadbała o nie" osoba trzecia, po której przejęłam stronę), co zrobiłeś w celu pozbycia się szkodliwych odnośników (tu warto wspomnieć o datach przesyłania kolejnych plików disavow.txt - udowodnisz, że podjąłeś działania jeszcze przed nałożeniem filtra; jeśli tak nie było - cóż, po prostu przeproś i obiecaj poprawę);
  • zaznacz, że w Twoim przekonaniu strona powinna spełniać już wszystkie wymagania Google. Podziękuj, za zwrócenie uwagi na fakt, że Twoja witryna ma problem i za przesłaną Ci informację.

poniedziałek, 8 lipca 2013

TOP 5 najczęściej popełnianych błędów - profile firmowe na Facebooku

Wpis ten poświęcę najczęściej popełnianym błędom, jakich dopuszczają się właściciele firm czy serwisów www na swoich profilach na Facebooku. Lista nie jest może imponująco długa, ale za to każda z opisanych gaf potrafi zaszkodzić. A tego przecież chyba nikt by nie chciał, prawda?


Miejsce 5: Źle dobrana reklama

Pilnujmy, by reklamy zawsze trafiały
w nasz target!
"Hura, mamy profil na Facebooku! Czas poinformować o nim cały świat!" - okej, tyko czemu przy wyborze kampanii reklamującej sklep z deskami do windsurfingu, ustawia się jako grupę docelową również osoby po sześćdziesiątym roku życia? 

FB daje całkiem fajne możliwości pod względem targetowania reklam i warto z nich mądrze korzystać. Jeśli reklamujemy hotel w Kołobrzegu, nie kierujmy tej reklamy do mieszkańców tego miasta! Jeśli chcemy poinformować o stronie poświęconej damskim kosmetykom, nie torpedujmy nią mężczyzn. W najgorszym razie wyjdziemy bowiem na osoby mocno nierozgarnięte.




Miejsce 4: Lajkowanie własnych postów


Nie bądźmy narcystyczni ;)
Trąci to mocną desperacją. Jeśli widzimy, że firma XYZ napisała post o treści "Nowa, rewolucja oferta - tylko u nas!" a pod spodem, od wielu dni, "wisi" sobie jeden lajk - "XYZ lubi to!"... Uśmiech politowania jest chyba najłagodniejszą reakcją.

Warto sprawdzać czy przypadkiem sami nie zaczynamy lajkować własnych postów - nie wygląda to dobrze zwłaszcza w sytuacji, w której w owym lajkowaniu jesteśmy osamotnieni. No, chyba że mamy skłonności narcystyczne i chcemy podkreślić, jak bardzo wielbimy wszystko, co z nami związane. W przeciwnym wypadku - odradzam samozachwyt ;)



Miejsce 3: Spamowanie

Ręce precz od rozsyłania spamu!

Gorszy wariant: "Hura, mamy profil na Facebooku! Czas poinformować o nim cały świat!" polegający na rozsyłaniu do (nie)znajomych wiadomości prywatnych, ograniczających się do tekstu "Zapraszam do polubienia mojej strony!" lub "Pomóż mi zdobyć 1000 lajków do końca dnia, bo założyłem się z kimś, że mi się to uda! Roześlij tę wiadomość znajomym!".

O zgrozo do takich metod uciekają się nie tylko "świeżynki", ale też firmy czy... artyści. Spam szerzą też na osiach czasu, doprowadzając ich właścicieli do białej gorączki.



Miejsce 2: Źle założony profil firmy


Źle założony profil oddala nas od celu
Zdarza się to bardzo często i coraz częściej Facebook daje za to "po łapach". Jeśli chcemy stworzyć fanpage własnej firmy czy strony, to nie tworzymy konta osobistego! Jest to wbrew regulaminowi FB, a poza tym pozbawia nas mnóstwa opcji dostępnych dla profili komercyjnych. Firmie-osobie nie wystawimy rekomendacji, nie przypiszemy do niej branży, nie będziemy też mogli w pełni korzystać z opcji reklamowych, do jakich dostęp ma każdy fanpage. I, co również ważne, taki profil wygląda po prostu mało profesjonalnie...



Miejsce 1: Publikowanie przypadkowych treści

Publikując "cokolwiek" nie dotrzemy
do naszego targetu
Tworzenie ruchu na profilu "na siłę" jest spotykane bardzo często i równie źle widziane przez użytkowników, z których wielu zaczyna traktować prezentowane treści jako spam. W efekcie - fanów nie tylko nie pozyskujemy, ale wręcz tracimy.

Bo wyobraźmy sobie taką sytuację: jeśli firma zajmująca się dostarczaniem bezprzewodowego Internetu, publikuje na swoim profilu dowcipy o Żydach, to chyba coś jest nie w porządku? Względnie na fanpage'u gabinetu stomatologicznego prezentowane są gorące newsy o Snowdenie, skopiowane z portali informacyjnych... Takie kwiatki niestety często mają miejsce i stawiają pod znakiem zapytania sens istnienia tego typu profili firmowych w portalach społecznościowych.


Decydując się zatem na założenie fanpage'a dla swojej firmy czy strony, pamiętajmy o przestrzeganiu podstawowych zasad i unikajmy wymienionych wyżej błędów. Określmy swój target i publikujmy treści powiązane z naszą działalnością, przydatne użytkownikom, a nie tylko takie, które mają (w naszym mniemaniu) zapewnić jakiś ruch na profilu.

środa, 3 lipca 2013

Jak Google naprawia sytuację w SERP od... drugiej strony

Tytuł wpisu powinien zabrzmieć dosadniej i chyba wszyscy wiedzą, co miałam na myśli o "drugiej stronie" pisząc. Przejdę jednak do konkretów, które sprawiają, że mój początkowy entuzjazm związany z Pingwinem i Pandą - zmianą w algorytmach Google - umarł śmiercią naturalną. A za to zęby na nowo zaczęły mi zgrzytać.

Problem pierwszy 

SPAM - jak się szerzył, tak się szerzy, kwitnie i ma się świetnie. Nie odnotowałam większych spadków w SERPach tych stron, które od dawna mam na oku, a które zwyczajnie łamią większość wytycznych Google. Śmieciowe linki, zero sensownej treści - i cóż z tego, kółko wzajemnej adoracji spamerów śmieje się radośnie, zakładając kolejne SWL-e. Twarze zwolenników White Hat SEO stają się coraz bardziej "white", a nie wykluczam, że u co poniektórych pojawiła się już nawet sina zieleń i fioletowe kręgi pod oczami.

Problem drugi

Co za dużo, to niezdrowo - rozumiem konieczność wprowadzania modyfikacji w algorytmie wyszukiwania, ale na litość: od końca maja zmiany wprowadzane są nieustannie. Najbliższa ma się zakończyć jutro, ale nie zdziwiłabym się, gdyby już w piątek zapowiedziano kolejną. Efekt? Dezorientacja. Pewnie jak zawsze o to właśnie Google chodzi, ale tu kłania się problem pierwszy - gdyby zmiany uderzały w spamerów i służyły oczyszczeniu wyników wyszukiwania, nie miałabym nic przeciwko. Tymczasem mydlenie oczu i niepewność dnia następnego to wątpliwe szczęście, które dotknęło całą branżę.

Problem trzeci

szalony pozycjoner jako efekt uboczny działań Google
Czy tak właśnie Google
widzi naszą przyszłość? ;)
Zajęte cyrkowymi sztuczkami Google, zaniedbało dwa podstawowe narzędzia: GA i GWM. W obu notorycznie pojawiają się błędy, wprowadzane są jakieś zmiany bardziej utrudniające niż ułatwiające życie i w efekcie dezorientacja dodatkowo nabiera na sile. Część środowiska doszukuje się nawet teorii, że znikające linki to przymiarka do filtrów i banów. Wizji apokaliptycznych mamy coraz więcej, a lada moment na ulice wylegną tysiące paranoików twierdzących, że widzieli na własne oczy filtr Google czyhający na ich strony pod biurkiem lub też skrzętnie ukryty za monitorem. Zęby szczerzący i pianę z pyska toczący.


Jakiś czas temu zażartowałam na Facebooku, że celem Google jest doprowadzenie wszystkich pozycjonerów do obłędu, przyodzianie ich w kaftany bezpieczeństwa i zamknięcie w zakładach specjalnych. Ale wiecie co? Parę dni temu ten żart kompletnie przestał mnie bawić ;]