niedziela, 28 grudnia 2014

Co nam grozi w przyszłym roku?

Czyli SEO w 2015. Jedyne czego, w mojej ocenie, możemy spodziewać się ze 100% pewnością, jest dalsza praca Google nad aktualizacją algorytmów, zarówno tych już nam znanych, jak i nowych, które zapewne włączą się do "zabawy" w najbliższych 12 miesiącach. 2014 rok przyniósł nam Gołębia, 2015 - diabli wiedzą, może da nam Kucyka? W końcu "Pony" też na "p", a Google obdarza tę literkę szczególnym uwielbieniem. Po algorytmach możemy spodziewać się też pracy niemal 24/7, bo o większych aktualizacjach 2 razy w roku zdaje się, że już zapomnieliśmy, dzięki kochanemu Pingwinowi z trójką z tyłu. Podobnie jak o PageRanku, który jest już jedynie mitem i legendą.

wzrosty w 2015 roku
Pobożne życzenie? Cóż, miejmy nadzieję, że jednak damy radę pomimo wszelkich trudności ;)

Prawdopodobnie Google zawłaszczać będzie też kolejne sfery wyników wyszukiwania. Mamy linki sponsorowane, mapy, sylwetki znanych ludzi, pogodę, translatora, ostatnio także teksty piosenek, wyświetlane bezpośrednio w SERP - długo by wymieniać. Co jeszcze dojdzie? Czas pokaże.

Z wyników zniknąć miały, jeszcze w tym roku, serwisy takie jak chomikuj.pl, ale póki co, "wypożyczalnie" mają się nieźle. Czyżby gigant zmienił zdanie? Podejrzewam, że nie, raczej dostaniemy "coś za coś", być może obawa przed odpływem choćby promila użytkowników, powstrzymała Google od radykalnego cięcia tego, co jest "fe".

Apropos promili (i nie, nie będzie tu słowa o alkoholu, choć zabawa sylwestrowa zbliża się nam wielkimi krokami) - w 2015 zapewne przybędzie nieco userów u konkurencji. Kto obserwuje od czasu do czasu dane gromadzone przez ranking.pl, ten dostrzega subtelnie zmieniające się trendy. I choć król Google jeszcze dłuuugo korony nie straci, to nie jest wykluczone, że najbliższe lata osłabią nieco jego pozycję. Jak wiadomo, monopoliści prędzej czy później muszą oddać choć kawałek swojego "tortu" konkurencji i jest to naturalna kolej rzeczy.

Jeszcze ciekawiej wygląda to w GoogleAnalytics, gdzie dla części stron popularność takiego choćby Binga widoczna jest gołym okiem (dla niektórych serwisów jakie mam na "podglądzie", to właśnie z niego pochodzi blisko 1/10 ruchu - co jak na takiego malucha, wygląda obiecująco + ten bonus w postaci widoczności fraz, które na stronę doprowadziły. Cud, miód i orzeszki).

A samo SEO? SEO wymagać będzie od nas tego, co zawsze. Dokładności, optymalizacji, unikatowych tekstów, wartościowych treści, sensownego budowania serwisu i przepływu linków wewnętrznych na stronie oraz ukochanej przez wszystkich dywersyfikacji. A także szybkiego reagowania na nowe pomysły Google i dostosowywania się do nich - bo cóż nam pozostanie?

No, oczywiście Nowy Rok sprzyja też świeżemu spojrzeniu na sieć jako na całość i zastanowieniu się skąd też jeszcze możemy pozyskać ruch (zapominając na chwilę o kształcie linków i całej, związanej z nimi, zabawie). Łatwo nie będzie, ale łatwo nie jest już od dawna i każdy, kto nadal ma siłę, chęci i zapał do tej pracy, zdaje sobie z tego sprawę.

Pozostaje jeszcze kwestia uświadamiania Klientów. Ale jak wynika z rozlicznych dyskusji prowadzonych w sieci, na to każdy z nas ma (lub nie ;P) własne metody i pomysły, które również będą weryfikowane przez życie. A że trzeba będzie uświadamiać coraz intensywniej, nie mam wątpliwości.

I tyle w kwestii gdybania i zaglądania do szklanki, pardon, szklanej kuli, pozwalającej mi pobawić się w zgadywanie "co nas czeka".

Pozostaje mi zatem życzyć wszystkim wytrwałości i, bez względu na kolor noszonego kapelusza, szczęśliwego Nowego Roku i jak najwięcej sukcesów. A także - pojednania w branży, które wszystkim wyszłoby na dobre.

środa, 17 grudnia 2014

Hosting - gościnne rozważania Wojciecha Dołżańskiego

Czy hosting www przechodzi do lamusa?

Tytułowe pytanie pada coraz częściej. Nad tradycyjnym hostingiem zbiera się bowiem "czarna" chmura, czyli cloud computing (chmura obliczeniowa). W sieci jesteśmy wręcz bombardowani informacjami o potencjale tego typu usługi. Czy nieuchronny koniec czeka hosting współdzielony, serwery dedykowane i VPS?

To jeszcze cirrus czy już nimbostratus?

Co chmura zwiastuje dla tradycyjnego hostingu? Odpowiedź nie jest tak oczywista, jak niektórzy próbują przekonywać. Rozważania nad istotą problemu należy poprzedzić odpowiednim wprowadzeniem w temat. Oto krótka i najprostsza charakterystyka cloud computing:

  • Użytkownicy chmury mają do dyspozycji zdalne zasoby serwerów. Wśród największych zalet wymienia się elastyczność i skalowalność - parametry można zmniejszać lub zwiększać niemal w dowolnym momencie, bez konieczności podpisywania dodatkowych umów.
  • Płatności: klienci uiszczają opłaty za zasoby, które wykorzystali.


W sieci można znaleźć również informacje, że chmura zapewnia dostępność usług na poziomie bliskim 100 procent. Teoria wygląda znakomicie, ale w praktyce nie istnieje bezawaryjna technologia. Nawet najwięksi dostawcy chmury obliczeniowej mają na swoim koncie bardziej lub mniej poważne usterki.

Na dynamikę rozwoju chmury należy patrzeć z podziwem, ale nie można jej demonizować

W kwestii udziału chmury na rynku warto się posłużyć raportem "Poland Cloud Services Market 2013 and 2013-2017 Forecast Poland IT Services Market 2013". Analitycy IDC przewidują, że wydatki na chmurę na przestrzeni lat 2012-2017 wzrosną aż o 27,5 proc., czego nie można lekceważyć. Jest też druga strona medalu. Wartość usług IT ma wynieść ok. 3,8 mld dolarów. Poniżej prezentujemy, jak na tle całości będzie wyglądać chmura, jeżeli analiza okaże się trafiona.

dane
Dane: Poland Cloud Services Market 2013 and 2013-2017 Forecast Poland IT Services Market 2013.

Udział cloud computingu jest co prawda stosunkowo niewielki, lecz musimy pamiętać o dużym i nieustannym rozwoju chmury. Teraźniejszość należy do hostingu tradycyjnego, natomiast prognozy na przyszłość są skierowane w kierunku dominacji chmury. 


Innowacyjność szansą dla tradycyjnego hostingu

Pogłoski o śmierci hostingu tradycyjnego są więc na razie stanowczo przesadzone - parafraza słynnych słów pisarza Marka Twaina wydaje się być na miejscu. Na pewnych polach chmura ustępuje rozwiązaniom, które wciąż dominują na rynku. Usługodawcy hostingowi starają się wychodzić na przeciw rosnącym oczekiwaniom klientów i stawiają na innowacyjność. 

Doskonałym przykładem na połączenie sprawdzonej technologii oraz innowacji reprezentuje firma NetDC.pl w swoim flagowym produkcie „Innowacyjny VPS z DirectAdmin”. Wymieniona oferta jest świetną alternatywą dla chmury przede wszystkim ze względu na kompleksowość czy bardzo dobrą relację ceny do jakości - takich parametrów za taką kwotę trudno znaleźć u dostawców chmury. 

W podstawowej wersji, za 99,90 zł miesięcznie klient może liczyć m.in. na:

  • dysk o pojemności 50 GB SSD
  • nielimitowany transfer
  • procesor 2x3 Ghz
  • gwarantowaną pamięć RAM 4096 MB
  • kompleksową obsługę administracyjną
  • elastyczność i skalowalność - zmiana parametrów jest dokonywana bez przerw. Należy wysłać wiadomość albo zadzwonić do usługodawcy - centrum pomocy działa codziennie przez całą dobę.


Wysoka wydajność, narzędzie od razu gotowe do pracy i do tego łatwe w obsłudze, codzienna kopia zapasowa z archiwizacją danych, darmowa oraz kompletna migracja - to wszystko sprawia, że VPS z DirectAdmin śmiało poradzi sobie z nawet bardziej wymagającymi zadaniami, bez ponoszenia zbędnych wydatków. Co ciekawe firma świadczy także pełną obsługę techniczną serwera oraz optymalizację celem osiągnięcia najszybszej pracy witryny. 

Innowacja?- to unikatowy pakiet webdeveloper i kompleksowość usługi , dzięki czemu profesjonalne rozwiązania stają się dostępne dla każdego (do zarządzania nie jest wymagana żadna wiedza techniczna). Dla zainteresowanych, więcej informacji dostępnych pod poniższymi adresami


Oczywiście, chmura obliczeniowa również przynosi oszczędności, związane chociażby z brakiem konieczności utrzymywania rozbudowanej infrastruktury IT. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia - jeśli potrzebujemy usługi stabilnej z jasno określonymi kosztami oraz pełnym poczuciem bezpieczeństwa to model tradycyjny pozostaje nadal rozwiązaniem idealnie wpisującym się w tego typu potrzeby. 

Wojciech Dołżański

I jeszcze kody promocyjne do wykorzystania (w razie pytań proszę o kontakt na adres e-mail: kody@trafficfactory.pl):

9WF5-X1UJ-TVJT            50 PLN   - limit użyć  5
0H6W-40MZA-YYKQ     100 PLN - limit użyć: 3

sobota, 13 grudnia 2014

Rewolucja w Google

world wide web
Przez ostatnie lata Google przyzwyczaiło nas do wprowadzania zmian, które z kolei zmusiły nas do zmodyfikowania naszego myślenia o SEO i stopniowej ewolucji działań, mających utrzymać strony naszych Klientów w SERP (czyli w wynikach wyszukiwania). Teraz jednak czeka nas prawdziwa rewolucja, a stopniowe zmiany, które niewątpliwie nie poszły na marne, musimy podeprzeć bardziej konkretnymi i szybciej wdrażanymi działaniami. Z czego to wynika?


Zacznijmy z trochę innej strony. W ostatnich dniach znowu dało się słyszeć głosy niezadowolenia związane z polityką prowadzoną przez Google. Obok znanych nam już banów, filtrów algorytmicznych i działań ręcznych, pojawiły się kolejne zagrożenia, które dotąd traktowaliśmy nieco po macoszemu. Teraz jednak nie da się już zignorować faktu, że:
  • Google stawia na bieżące analizowanie stron (Panda i Pingwin przestają być wprowadzanymi od czasu do czasu modyfikacjami algorytmów, lecz pod ich lupą będziemy niemal 24/7, jak wynika z informacji napływających z całego globu);
  • Google kolejny raz informuje, że wypowiada wojnę wszystkim płatnym linkom oraz artykułom sponsorowanym;
  • Promowane niegdyś przez Google linki w postaci exactów, to obecnie najbardziej podejrzane odnośniki, jakie możemy sobie "zafundować".
W dalszym ciągu znaczną rolę ma odgrywać:
  • szybkie wczytywanie stron;
  • umieszczanie na nich treści unikalnych, wartościowych merytorycznie;
  • zgrabne linkowanie wewnętrzne, skonfigurowane pod użytkownika i z myślą o jego komforcie poruszania się po stronie;
  • dostosowanie strony do potrzeb użytkowników korzystających z niej mobilnie;
  • optymalizacja witryny.
Sieci społecznościowe? To wciąż duży znak zapytania. Jedni twierdzą, że mają znaczenie, inni - że to wyłącznie dodatek. 

Jedno jest pewne - najbliższe lata oznaczają ostateczny koniec pozycjonowania, jakie znaliśmy. Sztuczki mające przechytrzyć Google będą prawdopodobnie działać coraz słabiej, aż w końcu stracą na znaczeniu. Pamiętajmy: to Google ustala zasady gry i ma prawo zmieniać je do upojenia, a my nie mamy prawa się przeciw temu buntować - to w końcu ich marka, ich podwórko, ich zasady. Jeśli wciąż chcemy istnieć w Internecie, musimy poszerzyć horyzonty, zmienić sposób myślenia i przestać traktować Google jako jedyny sposób dotarcia do użytkownika Internetu.

Co to oznacza dla firm z branży? Więcej kreatywności, większe wydatki, szukanie nowych kanałów dotarcia do użytkownika, ukłon w stronę większej ilości platform mogących pomóc nam w wypromowaniu marki. Google wciąż będzie się liczyć, ale jeśli chcemy przetrwać kolejne lata w branży i w Internecie, nie możemy już traktować Google jako jedynej, słusznej drogi. Cytując fragment pewnego filmu z at 90-tych "Sieć jest ogromna i nieskończona". Skorzystajmy z niej i ruszmy nowymi drogami, zamiast nerwowo tuptać w miejscu i wściekać się na dominującą wciąż wyszukiwarkę. Możliwości jest wiele. Wystarczy stopniowo je odkrywać i otworzyć się na nowe.

sobota, 15 listopada 2014

Jak wytłumaczyć Klientom zmiany w Google?

agresywny kleint
Ależ ja rozumiem, tylko nic mnie to nie obchodzi!
Z większością swoich Klientów (których nie interesuje tylko SEO, ale szeroko zakrojone działania promocyjne), mam zawartą umowę, której się trzymam - raz w miesiącu otrzymują standardowo wykresy pozycji, a dodatkowo podsumowanie danego miesiąca i plan działań na kolejne tygodnie. Zdawałoby się, proste, przejrzyste - w czym więc rzecz? Otóż gdy przychodzi do pisania słów w stylu:
"Panie X, z uwagi na aktualizację algorytmu Pingwin, konieczne będzie zwiększenie dywersyfikacji prowadzących do Pana strony odnośników. Problemem może być też algorytm Panda - w ostatnim czasie, nie informując nas o tym, usunął Pan znaczną część tekstów ze swojej strony, co negatywnie wpłynęło na jej pozycję w wynikach wyszukiwania."

Przyznaję, że na miejscu Klienta, który co prawda przed przystąpieniem do współpracy otrzymuje wiele informacji dotyczących działania Google, jego algorytmów, niemożności gwarancji wyników etc. też poczułabym się lekko ogłuszona ww. mailem (co mi tu o zwierzętach baba pisze?). No i tu zaczyna się trudność, ponieważ Klient odpowiada:
"Ja rozumiem sytuację, ale wymagam aby (...)" - no właśnie niestety, mało który Klient sytuację rzeczywiście rozumie. Zwłaszcza, że na promocję wydaje, przyjmijmy, 150 zł netto (może być 200 zł, 400 zł - w zależności od ilości i trudności haseł), a jego oczekiwania to:

  • być odpornym na zmiany w Google
  • być odpornym na działania konkurencji
  • unikać kar Google
  • błyszczeć w chwale w TOP5

O ile nad tym trzecim punktem mamy jeszcze jakąś tam kontrolę, o tyle na to, co za dzień czy miesiąc wykombinują właściciele wyszukiwarek lub konkurencja, wpływu już nie mamy. Za to mając w garści te przykładowe 150 czy 400 zł abonamentu. robimy co możemy, by strona poszła w górę. Czasem się udaje, ale nie zawsze. Na wspomnienie "Przy wyższej stawce abonamentowej moglibyśmy więcej", wiele osób nadyma się i mówi, że znajdzie tańszą i skuteczniejszą firmę (o podejściu części Klientów pisałam zresztą w ubiegłym roku we wpisie o nowych realiach: http://www.clearweb.pl/2013/10/badzacy-we-mgle-nowe-realia-dla-firm-seo.html).
Pytanie do branżowców - czy faktycznie znajdą? Czy są tu jeszcze takie jednostki jak ja, które zwyczajnie nie lubią ciągnąć od Klientów więcej (nie mówię o przykładowych 150 zł, ale o stawkach przystających do trudności fraz) i robią co mogą bazując na posiadanych środkach czy też "na wszelki wypadek" podbijają stawkę np. dwukrotnie?

Czasem czuję się tak, jakby Klient zaprowadził mnie na pustynię, dał w garść 10 złotych i rzucił "Ja rozumiem, że tu nie pada deszcz. Rozumiem, że nie ma tu za dużo roślinności, że w dzień temperatury są zabójcze, a nocą spadają poniżej zera. Ale proszę mi tu stworzyć lasek sosnowy. Jedno drzewko tam w oddali stoi, proszę. Jak palma może, to i sosna da radę".

A może jesteście w stanie wyjaśnić Klientom w czym rzecz i to tak, żeby faktycznie zrozumieli skalę problemu, i by dotarło do nich, że ich pieniędzy nie przepuszczamy w kasynie, ale istotnie ładujemy w stronę w trosce o wyniki? Z moich obserwacji wynika, że do około 20% Klientów (co ciekawe, z konkretnego miasta), żaden argument nie dociera. Owszem, można takiemu podziękować za współpracę, ale mam wrażenie, że jednak jest tu gdzieś złoty środek i może osoby starsze ode mnie doświadczeniem wiedzą, gdzie go szukać.

piątek, 7 listopada 2014

Menażeria Google w natarciu

Jak zauważyła już Marta Gryszko i co pokrywa się z oglądanymi na dzień wykresami, zwierzątka Google szaleją. I specjalnie użyłam liczby mnogiej, ponieważ analizując sobie witryny, zauważyłam spadek na stronach promowanych lokalnie. Tąpnęło jeszcze przed Pingwinem 3.0., co widać na załączonym obrazku. Zdaje się, że jeszcze zanim zawitał do nas Pingwin, nad jego głową przeleciał Gołąb i to od niego zaczął się ten zwierzęcy cyrk Google:

wpływ Gołębia i Pingwina na frazy
Ten szary kolor to czas wprowadzenia Gołębia (tak mi podpowiada dusz), lekkim fioletem zaznaczone są dni,
w których szalał już Pingwin


Zmiany na pozycjach widać gołym okiem. Część fraz spadła po Gołębiu i ich spadek został podtrzymany przez Pingwina. Inne frazy w miarę się wybroniły, niektóre już w parę dni po przejściu Pingwina zaczęły wracać na wyższe miejsca i tak jest to dzisiaj.

Pingwin jednak robi swoje, zauważyłam na tę chwilę coś pomiędzy "tańcem Google" a "zamrożeniem wyników". Część witryn wciąż uprawia sambę, doprowadzając mnie do palpitacji, część zamarła i czy też traktujemy je kijem czy marchewką, nie wykazują chęci do współpracy. 

Jeśli Marta przewiduje słusznie, to czas jakiś jeszcze będziemy w tym pacie tkwić. Osobiście mam wrażenie (analizując strony pozycjonowane lokalnie), że Gołąb też jeszcze ostatniego gruchnięcia z siebie nie wydał. Oby tylko owo gruchnięcie nie przełożyło się na gruchnięcie w dół - wyników.

P.S. Dla zainteresowanych. Wyżej zaprezentowany wycinek strony należy do firmy z Warszawy, hasła są raczej konkurencyjne (przepychanka trwa ostro od czasu, gdy i ja włączyłam się do gry). Niezadowolenie Klienta również już odczułam (głupio mówić do człowieka z poza branży słowa "Proszę Pana, Pingwina ani Gołębia nie przeskoczę, trudno powiedzieć kiedy dla wszystkich haseł będą TOP-y).

środa, 29 października 2014

Do czego może doprowadzić odebranie Polakom części wyników wyszukiwania w Google

stop piractwu sieciowemu
Google wyrusza na wojnę. Kolejną
Od wczorajszego ranka usłyszeć można, że Google rozpoczyna walkę z piractwem. Zniknąć mają z wyników wyszukiwania linki prowadzące do stron takich jak chomikuj, do torrentów i innych pirackich siedzib nielegalnych filmów, seriali czy muzyki.

Zastanawia mnie, jak też przeciętny użytkownik Internetu w Polsce zareaguje na te zmiany. Wydaje mi się, że pierwsze co zrobi, to "przerzuci się" na binga lub yahoo, którym te restrykcje chyba nawet nie zaświtały w głowach. No dobrze, a jeśli dodamy do tego, że Polak łatwo do zmian się przyzwyczaja, spróbuje parę razy skorzystać z binga i odkryje często lepsze wyniki wyszukiwania niż w Google? True story! Sama korzystam naprzemiennie z tych dwóch wyszukiwarek. 

Pytanie zasadnicze - czy to wpłynie na branżę? Czy nagle odkryty na większą skalę bing zacznie być kolejnym terytorium walki o użytkownika? Nie ukrywam, byłoby nieźle. Bo choć promocja strony w bing różni się nieco od tej w Google, to nie jest ani specjalnie trudniejsza ani też bardziej wymagająca. Kto zatem wie czy Google podejmując, poniekąd zresztą słuszną, walkę z piractwem, nie strzelił sobie w stopę? Zobaczymy.

niedziela, 19 października 2014

Pingwin 3.0 - no to się doczekaliśmy

pingwin 3.0 w natarciu
Przybyłem, zobaczyłem, ooooj, przywaliłem!
Zagraniczne fora już od wczorajszego świtu informują, że "Tak, oto jest, nadciągnął". Kto? Drugi Jeździec Apokalipsy, podrasowany do wersji 3.0. Pingwin. Data końca świata? Tym razem 18.10.2014 roku.

Prawdę mówiąc "cuś" zadziało mi się w pozycjach subtelnie ze 3-4 dni temu, przedwczoraj łomotnęło solidniej, zaś wczoraj miałam już kompletny misz-masz. Patrzyłam sobie na uśmiechnięte mordki na forach branżowych i zastanawiałam się co u licha jest grane, czy tylko u mnie  na frazach wystąpiły jakieś zmiany? Względnie normalni ludzie w weekend zwyczajnie nie pracują.... ;) 

Anyway, analizując od rana to, co się powywracało do góry nogami, mogę stwierdzić tyle:

  • oberwało się u mnie stosunkowo świeżym stronom (siedzącym na domenie krócej niż 6 miesięcy) i to oberwało solidnie (spadki o kilkanaście miejsc na frazie);
  • dostały głównie strony, wobec których (i to ważne, bo potwierdza krążące w świecie SEO tezy), nie była stosowana wystarczająca dywersyfikacja (j.w. - świeży projekt i zwyczajnie zabrakło czasu, a jak wiadomo SEO to nie Szybko Ekspresowo Odwalamy [fuchę] - tu trzeba czasu i cierpliwości);
  • bez zmian na stronach „zasiedziałych” w indeksie (optymalizacja przeprowadzana dawno, dywersyfikacja wciąż ma miejsce, rączkę na pulsie trzymamy);
  • w górę wystrzeliły strony, które te 2-3 lata mają i przy których praca wre od samego początku – zgodnie z zasadą dywersyfikacji. Dopieszczane są od czasu do czasu;
  • po parę miejsc do góry ruszyły frazy na stronach, gdzie konsekwentnie prowadzone są działania dywersyfikujące (od roku lub dłużej) - i tu mam przeczucie, że te pozycje, o ile nie zaniedba się troski o stronę, już gwałtownie nie spadną (w najbliższym czasie przynajmniej).
Trudno ocenić skalę zniszczeń Pingwina mając do analizy dwa dni, ale za jakieś 2 tygodnie będzie już można pewnie na spokojnie ocenić co zadziałało i obroniło serwisy przed spadkiem, a do czego Pingwin z trójką na piersi przyczepił się najbardziej.

czwartek, 9 października 2014

Nadciąga nowy Pingwin, SEOwcy dostają drgawek

Pingwin 3.0
Panie i Panowie, będzie (?) cyrk!
Nie wszyscy SEOwcy rzecz jasna, ale nawet święty, torpedowany codziennie wycedzonym przez zęby hasłem "To już w tym tygodniu!" zapewne też dostałby lekkiej trzęsawki i odczuł falę niepokoju, przelewającą się po jego wnętrzu.

Z jednej strony - trudno dziwić się temu, przepraszam za wyrażenie, "trzęsieniu portkami". Wszak to chyba pierwszy Pingwin rąbnął w branżę najmocniej i wymógł pewne zmiany związane z podejściem do SEO. Z drugiej jednak strony - zdaje się, że wyciągnęliśmy wnioski z tamtego Armageddonu i paru kolejnych? Czego się więc bać?

Nie wnikam czy powody do obaw mają Panowie W Czarnych Kapeluszach (tym się zwykle wiele potrafi upiec), ale WHS
i GHS też nie powinny raczej popadać w paranoję. Jeśli, jak uczono nas na szkoleniach, przez jednostki przesiąknięte wiedzą prowadzone:
- dywersyfikujemy linki
- dywersyfikujemy anchory
- strony mamy zoptymalizowane tak, że można tylko nad nimi cmokać z zachwytu
- stawiamy na brand
- nie tolerujemy upychania słów kluczowych
- staramy się być wszędzie: społeczności, fora, portale tematyczne związane z naszym serwisem
- budujemy serwisy pod strony Klientów (nie mylić z bezwartościowymi zapleczami)
- mamy odnośniki dofollow, nofollow, z tekstu, z grafiki i Bóg wie jeszcze jakie

to raczej nowego Pingwina przetrzymamy. Oczywiście o ile jego założeniem nie jest zastosowanie strategii spalonej ziemi ;) W sytuacji, gdyby linkować nijak się już nie dało i gdyby odnośniki, rekomendacje etc. straciły kompletnie wartość, co nam zostanie? Jak to po bombie atomowej, niewiele - karaluchy i linki sponsorowane. Ale osobiście jestem zdania, że aż tak źle nie będzie. Pozycje polecą? Polecą. Ale czy to pierwszy strzał Google w naszą stronę, po którym się podnieśliśmy? Nie pierwszy. Mało pocieszające, że zapewne także nie ostatni.

sobota, 27 września 2014

Panda 4.1. przyszła, namieszała(?) i poszła

Panda 4.1
Czas na update...
Około tygodnia temu pozwoliłam sobie wspomnieć na Facebooku, że coś dziwnego dzieje się w SERP-ach. Wkrótce okazało się, że faktycznie - w tym czasie Google wypuściło kolejną Pandę. O ile jednak jej poprzednie aktualizacje (ponoć już od dawna regularnie skaczące po stronach) nie powodowały większego zamieszania, tak TEJ Pandy nie dało się nie zauważyć (przynajmniej w moim przypadku).

Co poleciało w dół?

Ano bez niespodzianek - strony z rzadko aktualizowaną treścią. Ale dostało się też takim, na których tekstów było po prostu "dostatecznie dużo" by trzymać się TOP-ów. Najwyraźniej Google postanowiło jednak dokręcić śrubę i przymykanie oka na nieco uboższe w content strony (choćby nie wiem jak był on odkrywczy i oryginalny) się skończyło. Mam tylko nadzieję, że nie zacznie się stosowane w przeszłości przez część branży przeliczanie, ile też znaków na stronie Google aprobuje, a poniżej ilu grozi już spadek. Jedno jest pewne - spam nie przejdzie (ostatnio oglądałam śliczną stronę, na której słowo kluczowe słowem kluczowym poganiało i zrobiło mi się od tego ciemno w oczach).

Co zaliczyło wzrosty?

Strony, przy których ostatnio sporo pracowałam, poprawiając teksty i linkowanie wewnętrzne. Od czasu nowej Pandy w SERP-ach łatwiej jest znaleźć podstronę z interesującym użytkownika zagadnieniem, niż domenę główną. Osobiście - popieram.

Wnioski

Jak po każdej Pandzie. Nie stresować się, tylko robić swoje. Odkurzyć nieco zapomniane strony, aktualizować je, powrzucać zdjęcia (z altami) i sprawdzić, co Google na to. Nie sądzę, by konieczne były jakieś dodatkowe zaklęcia odczyniane nad serwisami. Ot, pozostaje nam dbać o content i nie zapominać, że wypada robić to regularnie, a nie raz na ruski rok.

sobota, 19 lipca 2014

Czy pozycjonowanie to... hazard?

Dziś sobota, więc dla mnie - żadne novum - dzień pracujący, w którym w ciszy i spokoju mogę zająć się swoimi projektami. Podczas prac nad jednym z nich uderzyło mnie pewne skojarzenie. Czy przypadkiem to, co robi #takabranżaseo to nie jest najczystszy w świecie hazard?

Dotyczy to zwłaszcza niedobitków rozliczających się za pozycję. Czy trafią to potworne TOP10 - nie wie nikt. Zależy to od tak wielu czynników, że równie dobrze można widząc własną frazę na pierwszym miejscu, wydać okrzyk dziękczynny i odtańczyć taniec zwycięstwa. Oczywiście drugiego dnia fraza może pogrążyć się w niebycie i wtedy można już tylko walić głową w ścianę i rwać włosy z głowy.

Jak w hazardzie, musimy zainwestować na początek pewną sumę, by w ogóle "wejść do gry". Sumę możemy stracić, wystarczy że konkurencja wyasygnuje więcej środków i już wyglądamy jak pół pośladka lufcikiem. Gdy jednak pchając własne środki w paszczę potwora, pisząc specjalistyczne teksty, maile do portali z prośbą o ich publikację, dodając witrynę do cieszących się zaufaniem katalogów stron (tak, są takie - przy czym i tak przed zgłoszenie oglądam dziada z każdej strony i analizuję), wykupując narzędzia służące do analizy naszych działań etc. okazuje się, że jak ten nieszczęsny hazardzista przed automatem, jesteśmy już kompletnie pozbawieni środków (co tu owijać w bawełnę - dla danego projektu - spłukani). Optymalizacja, od której rzecz jasna zaczęliśmy, nie kosztowała nas nic poza czasem własnym, ale dalsza zabawa - no, to już rosyjska ruletka, zwłaszcza w warunkach, w którym Google zachowuje się nieco jak szuler, który chachmęci i zmienia zasady gry w trakcie jej trwania. 

Szczęście, jeśli po paru miesiącach ostrożnego inwestowania w SEO i SEM, zaczynają pojawiać się upragnione wyniki, utrzymają się one na szczytach, a Klient dzwoni z kolorowymi łzami w oczach i mówi "Warto było poczekać". Wówczas możemy odetchnąć z ulgą, dalej robić swoje i czekać na zwrot zainwestowanych pieniędzy, który wkrótce (o ile czegoś Google znów nie wykombinuje) pozwoli nawet coś na stronie zarobić.

Może być też gorzej, czemu nie - w końcu mówimy o hazardzie  (ale to już akurat droga strony barykady, z którą się kompletnie nie utożsamiam). Te jednostki inwestują sobie w precle, SWL-e, SEOkatalogi, po czym Pingwin i Panda i daje stronie po głowie, filtr ręczny i algorytmiczny przysysa się do niej jak pijawka, a wspomniane jednostki, niczym hazardzista który na wyścigach przegrał ostatnie fundusze, rozważają strzelenie sobie w łeb.

Wiem, wiem, przekoloryzowałam, ale chyba jakieś ziarno prawdy po tym wpisie się plącze...

czwartek, 10 lipca 2014

Umysł ścisły czy humanista - kto wygra z Google?

Pytanie postawione w tytule wpisu jest oczywiście retoryczne, z Google nie wygra nikt i możemy sobie te marzenia od razu podłożyć pod tramwaj. Ale przyjrzyjmy się pierwszej części pytania i lekko całość sparafrazujmy. "Kto ma większe szanse z Google - umysł ścisły czy humanista?".

UWAGA: poniższe wywody stworzone są z pewnym przymrużeniem oka i są zwyczajnymi rozważaniami autorki.

Na początku był chaos i proszę tego nie mylić ze stworzeniem świata. Radosny bałagan w SERP-ach, wkrótce po narodzinach Google'a, szybko został przez pozycjonerów poskromiony. Jak podczas ostatniego szkolenia w Warszawie (nie zrecenzowałam go? Szok!) mówił mądrze +Radek Kubera, spece od windowania stron postanowili rozszyfrować działanie algorytmu i grać dokładnie pod to, co brało pod uwagę Google. "Chcieliśmy być idealni i to nas zgubiło" - powiedział Radek i są to słowa święte, warte zapamiętania i oprawienia w ramkę.

Google szybko zauważyło, że coś tu nie gra. Jest za dobrze. Strony z wykalkulowanymi opisami (pod kątem ilości znaków), liczba odnośników w treści, sposób linkowania - wszystko zgrywało się z tym, co sprawdzało się w podbijaniu stron na wysokie miejsca i co lubiło algo. I w ten oto sposób umysły ścisłe odsłoniły swoje strony, zaplecza etc. wystawiając się elegancko na odstrzał ze strony Googlarzy.

Po Pandzie, Pingwinie i innych uroczych zwierzątkach stało się jasne, że "granie na system" nie ma sensu. Każdy schemat prędzej czy później zostanie przez Google wychwycony i, całkiem słusznie zresztą, uznany za nienaturalny. I w tym miejscu wkraczają bujający w obłokach humaniści.

Humanista, a już nie daj Bóg humanista z duszą niespełnionego artysty, to stworzenie dziwne. Czasem - w przypływie weny twórczej - pracuje jak szatan, wpada na setki pomysłów, rzuca się w wir testów i ogólnie od roboty takiej jednostki oderwać nie sposób, bywa, że szaleniec traci poczucie czasu i świty słońca zaczyna oglądać niejako od drugiej strony. Tu wykopie fajny serwis i wybłaga wrzucenie na niego linka, tu stworzy artykuł, nad którym inni będą cmokać w podziwie, a w tzw. między czasie zoptymalizuje jeszcze parę stron, pieczołowicie i starannie dodając alty do obrazków (jakby się dało, to by je zapewne wykaligrafował). Są jednak takie dni, że humaniście brak weny. Plącze się bezmyślnie po sieci, coś tam napisze, coś przeczyta, po czym westchnie i bezmyślnie zagapi się w okno. A na drugi dzień znów energia będzie go rozrywać, namiętności będą takim szarpać, a iskry sypać się spod palców uderzających w klawiaturę. Obrzydliwość, zwłaszcza dla umysłów ścisłych. Ale także dla Google. Schematów doszukać się w tym nie da za grosz, bo nigdy nie wiadomo kiedy humaniście zdechnie wena, albo co też strzeli mu do głowy. Postawi z pomocą informatyka nowy serwis z ekstra zawartością, który za diabła nie będzie kojarzyć się z zapleczem, czy może w akcie dzikiego szału postanowi przemienić się w brand hero i niezwykle wiarygodnie zaprezentować swoją wiedzę z branży, w której "siedzi" jego Klient? Przy kolejnym przypływie szaleństwa rzuci na tych forach linkiem czy jeszcze się powstrzyma? Wymyśli zmianę designu, kupi domenę na potrzeby 301, popełni jakiś wpis w katalogu (który osobiście uznaje za fajny i w nosie ma inne opinie)? Nigdy nie wiadomo kiedy, co i w jakiej ilości stworzy humanista, działa on bowiem na zasadzie przypływu weny, a kierują nim chyba fazy księżyca, względnie zasugerowane już gdzieś wyżej szaleństwo (no i w grę wchodzi zapewne to drugie i dlatego współpracujący z taką jednostką informatycy, starają się za bardzo nie protestować odnośnie jej pomysłów. Ostatecznie - jak większość normalnych ludzi - boją się wariatów).

humanista SEOwiec w czasie weny twórczej
Tak może prezentować się humanista napędzany weną twórczą, nic zatem dziwnego, że w jednostkach względnie normalnych pojawia się chęć szybkiej realizacji planu szaleńca i znalezienie się w bezpieczniej od niego odległości

Reasumując ten wywód - niewątpliwie w branży SEO nie może zabraknąć ludzi dziko skrupulatnych, kochających schematy, tworzone przez siebie zasady, trzymających się wypracowanych rozwiązań. Ale warto mieć też w zespole humanistę (przy czym koniecznie mającego pojęcie o SEO, a najlepiej w tym zajęciu zakochanego). Dlaczego? Bo za takim Google nie trafi. Piszę z doświadczeń własnych, ponieważ do 2012-ego roku starałam się jednak trzymać tego samego, co wszyscy i dostałam Pingwinem i Pandą po głowie (również jak wszyscy). Od tamtej pory działam zgodnie z potrzebami duszy i przypływami weny i, odpukać, nawet jeśli coś nie idzie, to nie odpuszczam i w końcu okazuje się, że jednak można, udało się, przeszło! Przydatne są też oczywiście plany działań, stworzone choćby "z grubsza", bo bez nich człowiek kompletnie się pogubi, ale jeśli ktokolwiek wyprawiane przez humanistów cyrki nazwie schematami... ;) A właśnie schematów powinniśmy wszak unikać. Czasem naprawdę warto, jeśli ma się przynajmniej średnio zaawansowaną wiedzę o SEO, pójść na żywioł. I sprawdzić co z tego wyniknie.

No dobrze, więc kto ma większe szanse przechytrzyć Google? Moim zdaniem jednak humanista, pod kilkoma warunkami:
  • musi być zdrowy na umyśle;
  • posiadać wiedzę i umiejętnościami SEO-wca;
  • kochać swoją pracę.
Umysły ścisłe, jak wiadomo, radzą sobie nieźle, część wręcz wyśmienicie, ale ta pokusa trzymania się schematów i robienia odstępstw tylko w drodze eksperymentów, może w końcu pasję w człowieku skutecznie zdusić. W zakochanym w SEO humaniście, miłość do pracy wciąż będzie kwitła i nie raz wyszarpie z kieszeni fundusze własne, a nie Klienta, by udowodnić mu, że pewne działania mają sens i warto się nad nimi pochylić. Apropos, humaniści w branży SEO chyba jakoś gorzej zarabiają... ;)

wtorek, 8 lipca 2014

Nowa generacja Klientów...?

Wspominałam w jednym ze swoich wpisów o polowaniu na jelenie ;) Jeśli ktoś nie pamięta, odsyłam go bezpośrednio do właściwego tekstu. Jednostkom bardziej leniwym w skrócie wspomnę tylko, że wpis traktował o Klientach, którzy wykorzystując zamieszanie spowodowane przez filtry ręczne usiłowali najzwyczajniej w świecie naciągać agencje zajmujące się SEO, stawiając warunki, żądania i już na wstępie dyskutując o karach za pojawienie się na stronie takiego właśnie filtra (pal licho ręcznego czy algorytmicznego). Czas jakiś to polowanie na jelenie trwało, parę zostało odstrzelonych, ale w końcu sprawa przycichła. Branża otrzepała się z kurzu, zwarła szyki i wróciła do działań, opracowywania nowych strategii, spotkań na szkoleniach i wymieniania się informacjami. I w chwili, w której coraz częściej mówi się o kompletnej nieopłacalności pozycjonowania ukierunkowanego na pozycje w TOP, a branża coraz śmielej zawiera umowy na abonament lub rozlicza się za ruch (co ma sens, w końcu z czegoś trzeba te wyniki "wyczarować", a jak wiadomo, z pustego i Salomon nie naleje), pojawiła się nowa generacja Klientów.


Od kilkunastu tygodni obserwuję masę maili z ofertami na pozycjonowanie strony Klienta. Klient taki nie próżnuje, posiada ukochane przez niektórych dopalane czym się da "satelitki", linki na forach, w preclach, katalogach (niestety gdzie i kiedy linki upchnął - nie pamięta), strona jakoś ciągnie, ale do TOP5 wbić się nie chce. W związku z tym oferuje mi bez mała zaszczyt wyciągnięcia jego witryny na wyżyny (no, pierwsze dwa miejsca najlepsze). 

Zwykle w takiej chwili przełykam ślinę i czytam dalej, docierając do listy słów kluczowych. Niemal same pojedyncze frazy, konkurencyjnością zbliżoną do ukochanych przez wszystkich opon. A płatność - tylko za wyniki! Z czystej ciekawości raz spróbowałam oszacować ile musiałabym zainwestować, żeby w ogóle mieć szansę na władowanie tej strony do TOP5 choć na część fraz. Rzecz w tym, że mam jeszcze innych Klientów, którymi opiekuję się od lat, którzy razem ze mną przetrzymali największe Googlowskie zawirowania (nie, nie zawsze było miło ;>) i co, porzucić ich w ciemno i skupić na tych "z nowej generacji"? Zatrudnić dodatkową brygadę SEO-wców? Już chciałam odpisać miłemu człowiekowi, że ja osobiście nie jestem w stanie w takiej formie mu pomóc (zwłaszcza, że mamy sezon urlopowy i jednak braki personalne dają się odczuć), ale mogę mu zaproponować bardziej rozległe rozwiązania, na zasadzie abonamentu. Jednak w tym momencie wzrok mój padł na zdanie "Negocjacje nie wchodzą w grę". I takich maili mam naprawdę zatrzęsienie. 

Zaczynam się zastanawiać czy to Klient powinien być zadowolony, że z radością siadam z nim do stołu i wspólnie ustalamy strategię promocji jego witryny, kombinujemy co jeszcze zrobić, jakie środki zaangażować, gdzie się pokazać itd. czy też to ja powinnam szczerzyć zęby w uśmiechu numer 5 na widok maila, w którym Klient pisze mi, jak ja mam pracować. A wydawałoby się, że moja firma - moje zasady, no nie? ;) Cóż, w takich sytuacjach grzecznie wyjaśniam, że pozycjonowanie na TOP-y stosujemy coraz rzadziej i nigdy dla TOP5 (TOP10 czasem - w drodze wyjątku, jeśli dla obu stron ma to sens i dla obu generuje sensowne profity). W innych przypadkach wolę jednak działać po swojemu i niedawno włos mi się zjeżył na głowie, gdy Klientka w kilku mailach z rzędu domagała się pozyskiwania hurtowo linków ze ścisłym dopasowaniem dla najbardziej "chodliwych" fraz...

Swoją drogą - do Was też trafiają takie perły tłumaczące Wam jak macie pracować i jak się rozliczać? ;) Zastanawia mnie skala tego zjawiska :)

środa, 30 kwietnia 2014

Festiwal SEO 2014 w Katowicach - warto się tam pojawić!

Logo Festiwalu SEO Katowice 2014 by Dawid Tkacz
Za miesiąc, 30.05.2014 roku, w katowickim Oku Miasta rozpocznie się festiwal poświęcony zagadnieniom SEO. Wszyscy, którzy namiętnie operują tagiem #takabranża czy też #seopoland, powinni zjawić się na miejscu bez chwili wahania, bo będzie się działo! :)


Festiwal rozpocznie się o godzinie 17:00, zatem dotarcie na miejsce nie powinno stanowić wyzwania,nawet dla tych, którzy podróżować będą z innego miasta (dzień wolny, spędzony w towarzystwie podobnym sobie maniaków, to przecież sama przyjemność ;>).


Na Festiwalu wysłuchać można będzie prelekcji osób z branży:

+Bartosz Góralewicz
+Konstanty Kanin
+Krzysztof Marzec
+Łukasz Rajzer
+Łukasz Rysiak
+Lukasz Zelezny
+Maciej Lewiński
+Marcin Lejman
+Paweł Rabinek
+Przemek Sztal

Do powyższej listy dołącza również moja skromna osoba, którą +Artur Strzelecki określił radośnie "damą SEO" (dzięki Artur, no pressure at all! ;>). Więcej o uczestnikach przeczytać można bezpośrednio na stronie Artura poświęconej eventowi: http://www.silesiasem.pl/festiwal-seo-2014-katowice

O czym mówić będą poszczególni prelegenci? Cóż, to pytanie do nich - osobiście mogę zdradzić co nieco na temat własnego wykładu. Na warsztat wzięłam bowiem... YouTube. Czy odgrywa on jakąś rolę w pozycjonowaniu czy też raczej wpływa tylko na wizerunek osoby/firmy/marki? Czy może być dobrym źródłem generowania ruchu, który przekłada się na pozyskiwanie do połączonej z nim strony naturalnych odnośników? Jak wpływa na pozycje? A jak na konwersje?

Przeanalizujemy sobie eksperyment, który rozpoczęłam kilka lat temu, tworząc cały "system" związany z promocją witryny, nim ta pojawiła się w sieci. Szaleństwo? Niekoniecznie. Kolejność powstawania poszczególnych trybików w tym eksperymencie była następująca:

  • kanał YouTube
  • serwisy społecznościowe
  • strona docelowa + blog

Jak całość działa w praktyce? I czy można wykorzystać YT na stronach firmowych, a nie tylko na potrzeby serwisów służących rozrywce? Szczegóły i przykłady z przyjemnością zaprezentuję 30.05.2014 roku w Katowicach :) I przy tej okazji chciałabym bardzo podziękować Arturowi za zaufanie, jakim mnie obdarzył i za zaproszenie do grona prelegentów. To prawdziwy zaszczyt.

piątek, 4 kwietnia 2014

Pozycjonujesz? Nie kombinuj!

Niedawno otrzymałam pytanie od pewnego właściciela licznych stron www, który wcześniej linkował je pomiędzy sobą (warto zaznaczyć, że wszystkie domeny działały od lat i związane były bezpośrednio z jego działalnością), a po rewelacjach zafundowanych nam przez Google chyba wpadł w panikę ;) Doszło do tego, że zaczął rozważać umieszczenie wykluczeń do własnych stron w pliku disavow.txt i wgraniu go na pozostałe witryny.

Sytuacja przypomniała mi święte słowa wypowiedziane w czasie jednego ze spotkań SEOwców w Warszawie: "Pozycjonujecie? Zapomnijcie o wszystkim, czego się nauczyliście. Wyrzućcie z głowy Google, działajcie intuicyjnie". I jest to chyba najlepsza wskazówka na obecne i nadchodzące czasy. Jasne, trzymajmy rękę na pulsie, sprawdzajmy regularnie Narzędzia Dla Webmasterów, pilnujmy czy ktoś nam nie podkłada świni lub nie kopiuje treści ze stron i nie podaje ich jako własnych etc. Dbajmy o jakość witryny, ale dla satysfakcji własnej i użytkowników, a nie SQT! Jeśli uważamy za logiczne i naturalne umieszczenie linka wychodzącego (nasza strona, mamy takie prawo, a witryna do której linkujemy cieszy się naszym uznaniem), to zróbmy to - bez kombinowania: dać "nofollow" czy nie. Żaden normalny człowiek nie dumałby nad takim zagadnieniem, wrzuciłby odnośnik i cześć pracy. A zdaje się, że do tego usiłuje nakłonić nas Google, prawda? Do jak największej naturalności w obrębie witryn i linków, tak, by content bronił się sam, bez wspomagania tryliardami odnośników z innych serwisów.

biznesmen i zegary
Nie myślmy za dużo - Google to też nie szwajcarski zegarek, w którym nic nie nawala ;)
Nie odcinajmy się zatem od nowinek z branży, ale nie popadajmy też w przesadę. Starajmy się działać zarówno na "zdrowy rozum", jak i na "duszę". I pamiętajmy, że nie ma złotego środka, który pozwoli nam wbić się do TOP10 na każdą frazę i na wieki tam pozostać. Jeśli więc mamy hasła wysoce konkurencyjne, pomyślmy (jak ludzie, a nie jak roboty!) co z tym fantem zrobić i poszukajmy innych sposobów zwrócenia uwagi na własną witrynę. Ale nie piłujmy gałęzi, na której sami siedzimy ;)