wtorek, 4 grudnia 2018

WTF, Google?!

To, co dzieje się ostatnio w SERP-ach przypomina rzeź niewiniątek. Skoki pozycji niektórych słów kluczowych przypominają wyczyny akrobatów w cyrku, a obserwując zmiany na przestrzeni ostatnich kilkunastu tygodni, przed oczami widzę istne sinusoidy. No, nie wszędzie, część serwisów trzyma mi się całkiem nieźle, ale wszystkie bez wyjątku odnotowały większe lub mniejsze zmiany.

Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że Googlarze brzmią jak zacięta płyta i przyciskani do muru przez Schwartza z Seroundtable, powtarzają w kółko "Wprowadzamy kilka tysięcy zmian w algorytmie w skali roku". No świetnie, wierzę w to bezsprzecznie, ale od sierpnia te zmiany są jednak dość znaczące i obejmują serwisy na całym świecie - o różnej tematyce, różniące się zawartością merytoryczną i profilem linków. I, z tego co czytam na zagranicznych forach, wszystkie te serwisy dostały "po łbie".

Przypomina mi się "zlot" SEOwców w Katowicach na początku 2012 roku, kiedy to zgromadzeni w jednym pomieszczeniu i "zbici w kupę" pozycjonerzy z całego kraju (sporo nas było, z 40 sztuk?) wsłuchiwali się w przekazywane przez Artura Strzeleckiego informacje odnośnie zmian w Google. Tyle, że wtedy przynajmniej wiadomo było, o co chodzi - narodziła się Panda i Pingwin, wywracając do góry nogami wszystko, cokolwiek wiadomo było o promowaniu stron (przed tymi algorytmami, zajęciu przyjemnym i wręcz relaksującym). Teraz natomiast nie wiadomo nic. No, poza oczywistymi huśtawkami w SERP. Przyczyn natomiast doszukiwać musimy się sami, bo Google widać zacięło się na amen i więcej niż "Wprowadzamy kilka tysięcy (...)" nie jest w stanie z siebie wykrztusić.

Warunki pracy, bracia i siostry SEOwcy, mamy zatem kapitalne, bo chodzenie po "polu minowym", jakim od dość dawna jest działanie związane z promocją stron w Google, stało się jeszcze trudniejsze. I manewrowanie na owym polu może skończyć się w pewnym momencie wdepnięciem w googlowską minę - czego ani sobie, ani nikomu innemu działającemu w branży oczywiście nie życzę.

[edit, po publikacji kilku komentarzy]

1. Tak, wiadomo, że pytanie z tytułu jest mocno retoryczne, bo od lat Google napędza sobie Klientów (czyt. AdWords);
2. Moje marudzenie na brak komunikacji ze strony Google wynika wyłącznie z tego, że obietnice tej wyszukiwarki (czyli "pomoc webmasterom" - i tworzenie w tym celu odrębnych narzędzi, wyznaczanie osób do "komunikacji") nijak się mają do rzeczywistości;
3. Nie oczekuję, że ktoś z Google wyjdzie z plakatem reklamowym na ulicę, a na owym plakacie widnieć będą "podane na tacy" wskazówki "co aktualnie algorytm żre";
4. Content, content, content - zgoda, sama jestem na to mocno wyczulona, ale nawet strony z mojego "poligonu testowego", które są bogate w unikalną treść, zaliczyły w ostatnich miesiącach "skoki";
5. Oczywiście mam strony, które wahań pozycji nie odczuły praktycznie wcale, ale są one promowane lokalnie na hasła niszowe (więc nie biorę ich tak bardzo pod uwagę, przy spoglądaniu na całość). Większe serwisy, promowane na całą Polskę i na dużą ilość słów kluczowych (~100), przynajmniej parę razy na miesiąc, odczuwały zawirowania. A i hasła nie należą do tych rzędu "Hodowla świnek morskich Wąchock".

Coś się dzieje i zastanawiam się czy faktycznie mamy wyłącznie do czynienia z aktualizacją głównego algorytmu (jak twierdzą Googlarze) czy też przypadkiem nie okaże się, że do Pandy, Pingwina, Hummingbirda, Oposa etc. nie dołączył kolejny "zwierzak" ;) Naturalne wydaje mi się, że skoro się zajmuje jakąś tematyką i widzi, że coś się dzieje, usiłuje się dojść do sedna sprawy. Gdybym nie czytała dyskusji branżowych, nie dyskutowała z ludźmi zajmującymi się SEO, to pewnie do dziś nie wiedziałabym o istnieniu np. Gołębia ;) Czasem warto wychylić głowę i rozejrzeć się dookoła, bo to, że strony trzymają pozycje dzisiaj nie oznacza, że jutro będzie tak samo (co przypomina mi pierwsze łupnięcie ze strony Google, którego efekty na polskiej scenie  SEO doświadczyliśmy najwcześniej, według mojej wiedzy, ja i Radek Kubera - reszta towarzystwa miała jeszcze spokojne Boże Narodzenie, za to mało przyjemne wejście w Nowy Rok).

wtorek, 13 listopada 2018

Kolejna aktualizacja w Google - tym razem rodem z "horroru"

Wydawałoby się, że po ostatnich istotnych aktualizacjach algorytmu wyszukiwarki Google (mających miejsce bez mała co miesiąc), nastąpi chwila na złapanie oddechu. Niestety - Google znów "namieszało" w wynikach wyszukiwania. I o ile poprzednie zmiany miały pewien sens (zauważyć można było zmiany w pozycjach względnie sensowne - w górę poszły strony bogate w content), tak tym razem zagraniczna branża SEO bije na alarm.

horror Google

Jak mówi jeden z SEOwców, wypowiadających się na blogu Seroundtable, niektóre pozycje słów kluczowych pozostały na swoich miejscach, inne zaczęły "skakać" (spadek jednego dnia o kilkadziesiąt miejsc, wzrost kolejnego). Inny z wypowiadających się webmasterów dodał, że znaczne zmiany w SERP odnotowuje niemal co godzinę.

Najnowsza aktualizacja algorytmu została określona mianem "Creepy Search Algorithm Update" i trudno nie zgodzić się z tą nazwą. Tak gwałtownych zmian w pozycjach, mających miejsce z dnia na dzień i pozbawionych, mówiąc kolokwialnie, rąk i nóg, nie było już dawno.

Na własnych stronach "poligonowych", służących mi do testowania różnych metod SEO, zauważyłam coś, co wprawiło mnie w osłupienie:

  • strony od dawna nie tknięte zmianami w obrębie linków wewnętrznych i zewnętrznych, nie wzbogacanych o content - poszybowały w górę;
  • strony zadbane pod względem contentu, zaczęły zmieniać pozycje w sposób pozbawiony sensu - spadki na frazach występujących na dedykowanych im stronach (nie mówię o "keyword stuffing", ale o dobrze napisanych treściach "współgrających" z hasłami); w górę poszły z kolei podstrony pod kątem contentu zaniedbane;
  • strony linkowane zewnętrznie z miejsc o zróżnicowanym TrustRank, odnotowały te same zmiany, co wyżej opisane.
Mogę przychylić się do opinii jednego z użytkowników Seroundtable określającego ostatnią zmianę algorytmu, jako absurdalną. Podpisać się mogę też pod stwierdzeniem samego właściciela wspomnianego serwisu (Barry Schwartz), który podsumował swój wpis stwierdzeniem: "Nie wiem co ma na celu ta aktualizacja, o ile cokolwiek, przynajmniej na razie" (tłumaczenie własne).

Mamy więc kolejne zamieszanie w SERP (tym razem prowadzące do naprawdę absurdalnych sytuacji, w których zadbane pod kątem treści i spraw pobocznych strony, zaczęły drastycznie tracić na pozycjach dla słów kluczowych, które dotąd - promowane "Jak Google przykazało" - trzymały się nieźle i poprzednie aktualizacje przetrzymały). Co ma na celu ta zmiana? Obawiam się, że tylko jedno - skuszenie właścicieli stron do korzystania z AdWords i napełniania kieszeni Google. Bo jak nie wiadomo o co chodzi, to zwykle chodzi o pieniądze...

Szczegółowe informacje o ostatnim "wybryku" wyszukiwarki, dostępne są we wpisie Schwartza, na którym m.in. opierałam się pisząc ten post.

czwartek, 8 listopada 2018

Odpowiedzi na (trudne?) pytania Klientów cz.2

Minęło blisko 2,5 roku, od kiedy pochyliłam się (ambitne określenie) nad tą problematyką. W Google jednak 2,5 roku to szmat czasu, na przestrzeni którego zmieniło się tak wiele, że pewnej zmianie uległy też pytania Klientów, którymi zasypywane są bądź agencje SEO, bądź personalnie - SEOwcy jako tacy. A już z pewnością zmieniły się (pod względem liczby argumentów), udzielane na owe pytania odpowiedzi. Postanowiłam zatem napisać coś na kształt aktualizacji do wpisu Odpowiedzi na (trudne?) pytania Klientów.

Do rzeczy jednak. Aktualnie najczęściej pojawiające się pytania,to istne TOP 5 (dotyczą one nie tylko pozycjonowania, ale reklamy w sieci jako takiej). No to jedziemy.


Na szczycie podium pozostają niezmiennie dwa, z czego pierwsze brzmi następująco:


wściekły biznesmen
1. "Pani, dlaczego tak drogo?"

W zasadzie większość uzasadnień podałam już dwa lata temu, przy czym podkreślę, że nadal nie stosuję stawek "zaporowych" - w końcu rozmawia się z ludźmi z branży i wymienia doświadczeniami, a liczne sondaże przeprowadzane przez osoby zajmujące się SEO dobitnie pokazują, że pozycjonowanie strony to w dzisiejszych czasach duży wydatek. O czym świadczą choćby wyniki ankiety SeoStation - poniżej mały wycinek odnośnie pobieranych stawek za promowanie stron (a całość dostępna pod adresem https://www.seostation.pl/wiedza/wyniki-ankiety-praca-seowca)

koszt pozycjonowania


Wracam do odpowiedzi na pytanie, bo można do tego mojego referatu z roku 2016 (zawierającego, podam w skrócie: płatność za wpisy w katalogach typu WP, Interia, artykuły sponsorowane, przechwytywanie domen z historią, modyfikacje w obrębie strony) dodać parę "drobnostek":
  • koszty, o których pisałam dwa lata temu, poszły w górę (nie wszędzie, ale w sporej większości)
  • zwiększyła się częstotliwość aktualizacji Google (w tym głównego algorytmu), a tym samym konieczność częstszego dostosowywania się do tego, co aktualnie działa - a o tym, że zmiany  w algorytmie weszły w życie, zwykle to branża SEO orientuje się pierwsza (Google potwierdza rzecz najczęściej po fakcie. Albo wcale);
  • nacisk na walkę ze spamem w Google (na moje oko), stracił na sile i normą jest "przewijanie się" w TOP-ach istnych "kwiatków" bazujących na odnośnikach zewnętrznych, pozyskiwanych zupełnie bez sensu (np. hurtowo ze stron chińskich, o czym też pisałam). Batalia toczona z takimi serwisami jest trudniejsza - i, co za tym idzie, kosztowniejsza (ale daje ten komfort psychiczny, że gdy Google wróci do rozdawania kar na prawo i lewo, strona Klienta będzie poza "strefą rażenia");
  • od czasu do czasu wypada niemal całkowicie zmienić serwis (i już nie mówię o podstawach w postaci dodawania nowych podstron, unikalnych zdjęć - jeśli to możliwe), ale o zmianie kompleksowej. A taka wynika z faktu, że "silnik", na jakim postawiona była strona ładnych kilka lat temu, nie radzi sobie w obecnych warunkach. Podobnie design - kiedyś atrakcyjny, dziś raczej zniechęcający w porównaniu do stron konkurencji. A tłumaczenie wielu Klientom, że stronę raz na te 3-5 lat (gdzie pięć w obecnych warunkach to już konieczność) wypada odświeżyć, przypomina walkę z wiatrakami. I tak, wiem, że moja własna strona wymaga wszystkiego powyższego, ale primo - strony Klientów są ważniejsze od mojej i to im poświęcam większość doby, a secundo - nowa strona Artevii jest na ukończeniu i mam nadzieję jeszcze w tym miesiącu ją "odpalić";
  • content, content, content - nie czarujmy się, wielu Klientów wychodzi z założenia, że raz stworzona i uzupełniona treścią strona, wystarczy im na wieki. Sami z siebie z rzadka wychodzą z inicjatywą dodania w serwisie czegoś nowego (no chyba, że w ich ofercie pojawiła się nowa usługa - wówczas owszem, nagle się "odnajdują" i wprowadzenia na stronę nowego produktu domagają się "na wczoraj" - ale gdy tylko proponuję rozbudowanie informacji o tejże "nowości" do tekstu liczącego więcej niż 2 czy 3 zdania na krzyż, znów "przepadają" i mogę sobie dobijać się do nich z informacją "Warto ten opis rozszerzyć" do Sądnego Dnia). Zwracam przy tym uwagę, że dbanie o content jest czasochłonne;
  • prowadzenie strony jako takiej - Klienci, co zrozumiałe, nie zawsze mają czas na to, żeby w obrębie swojego serwisu (o ile ma to sens w kontekście ich branży) tworzyć wpisy na własnym blogu firmowym, dodawać aktualności, rozbudowywać treści i zostawiają to w rękach agencji SEO. Słusznie, ale znów - zebranie danych, napisanie przyciągającego uwagę użytkowników tekstu, dodanie zdjęć (zakupionych na zasadach licencji), "okraszenie" całości altami i tagami META, nie jest zajęciem, które trwa 5 minut. Zajmuje to znacznie więcej czasu, a tym samym - kosztuje;
  • fraza frazie nierówna - niby sprawa jasna, ale nie zawsze udaje się wytłumaczyć Klientowi, że promocja hasła typu "Hodowla Maine Coon Warszawa" pociągnie za sobą nieporównywalnie większe koszty niż, dajmy na to, "Hodowla świnek morskich Wąchock";
  • za myślenie też się płaci - to agencja SEO ustala strategię, wprowadza w niej zmiany jeśli zaistnieje potrzeba, szuka nowych rozwiązań. Człowiek działający w SEO bez przerwy MYŚLI, jest na bieżąco z tym co dzieje się w tematach SEO i SEM, czyta, szkoli się, mówiąc brzydko "kombinuje", żeby uzyskać jak najlepsze wyniki (a jednocześnie nie przekroczyć granicy, przed którą otwierają się wrota raju w SERP, a za którą widnieje już tylko czarna otchłań w postaci wykopania przez Google z indeksu). A to wszystko też trwa i warto wziąć to pod uwagę. Tak, to też są koszty i choć niektórymi może to wstrząsnąć, to za MYŚLENIE też się jednak płaci.

2. "Pani, to już tyle miesięcy, a my stoimy w miejscu!"

I znów - to pytanie padało również w roku 2016, przy czym od tamtego czasu słyszę je w zasadzie tylko od dwóch Klientów (z czego jeden promuje swoją stronę na 250 haseł średnich konkurencyjnie, ale za to do bólu ogólnych, a drugi na 80 - bardziej konkretnych, ale konkurencyjnych jak diabli). Przy czym obaj, na moje prośby o modyfikacje treści, reagują niechętnie (szczytowe osiągnięcie pierwszego to stwierdzenie "Dla tego produktu nie będziemy tworzyć osobnej podstrony, bo jest właściwie tym samym co produkt XYZ"). I znów, wal człowieku głową w ścianę (bo hasło ma być wysoko, a w serwisie występuje parę razy). Po dwóch miesiącach przypominania o konieczności utworzenia podstron dla produktów, które były nisko w Google, a był sens poświęcenia im większej ilości miejsca w serwisie (przygotowałam teksty i wystarczyło je przejrzeć i zgłosić ewentualne zmiany merytoryczne), dostałam zielone światło. Natychmiast je wykorzystałam i w ciągu dwóch tygodni wszystkie te frazy "drepczące w miejscu" (konkurencyjne średnio, ale - no właśnie - rozpaczliwie ogólne, składające się z dwóch do trzech słów) poszybowały o 20-30 miejsc w górę. Można to było zrobić wcześniej, ale "po co"? Niech SEOwiec pracuje na tym, co jest i głowy nie zawraca...

Poza tym zmian w Google na przestrzeni ostatnich lat było tyle, że naprawdę - szybko, to można co najwyżej pozyskać tysiące linków "ni przypiął ni wypiął" i ryzykować karę albo bana.

I niech najlepszym przykładem znów będzie jeden z moich guru, Paweł Gontarek, który na wyprowadzenie własnej strony firmowej po wprowadzeniu w niej kompleksowych zmian, potrzebował 19 miesięcy, o czym mówił na SEMKRK#9.

W obecnej sytuacji nie można już liczyć na to, że będzie się w "TOP5" po miesiącu czy nawet pół roku na wszystkie frazy - zwłaszcza, jeśli jest ich kilkaset, albo kilkadziesiąt, nie są to słowa kluczowe "z długim ogonem", a za to są konkurencyjne. Google bowiem notorycznie wprowadza zmiany w algorytmach, których celem jest chyba wydłużenie procesu promocji w wynikach organicznych do lat świetlnych.

Niestety, na wyniki po prostu się czeka i decydując się na promowanie serwisu w Google należy być przygotowanym na:
  • współpracę długofalową;
  • branie sobie do serca sugestii tego, o co prosi człowiek, któremu się wspomniany serwis powierzyło (jeśli SEOwiec "truje", że coś na stronie trzeba zmienić, to nie robi tego dlatego, że ma jakiś kaprys - takie zmiany po prostu są zasadne);
  • świadomość, że "dreptanie w miejscu" to też jest efekt pracy (utrzymanie pozycji kosztuje - zwłaszcza dla "chodliwych haseł", przy których konkurencja nie śpi tylko promuje się dokładnie na te same słowa kluczowe, co Klient).

3. "Czy za te AdWordsy nie można płacić mniej?"

Można, czemu nie, ale wówczas na tapetę wchodzi

pytanie numer 4 "Czemu moja reklama jest tak nisko?". I znowu - bij tu człowieku głową w ścianę.
  • to, że samo Google AdWords przy danym słowie kluczowym podaje informację w stylu "Stawka dla pierwszej strony dla tego słowa kluczowego to 50 groszy" nie oznacza, że za wspomniane słowo kluczowe owe 50 groszy się zapłaci i osiągnie wynik numer 1 w linkach sponsorowanych na wieki wieków amen. Pierwsza strona wyników za podaną cenę, może oznaczać ostatnie miejsce na stronie (pod wynikami organicznymi), a "licytacja" (bo ostatecznie do tego sprowadza się działanie reklam sponsorowanych) trwa bez przerwy. I wystarczy, że konkurencja ustawi dla wybranego słowa kluczowego stawkę za kliknięcie rzędu kilkudziesięciu złotych (a widywałam i wyższe), żeby owo 50 groszy wskazywane przez AdWords było w miarę trafne przez, przyjmijmy, godzinę.
  • dodatkowo, od czasu do czasu, uzyskuję od jednego Klienta informacje w stylu: "A bo taka firma to oferuje mi promowanie w AdWords, które pozwala na wydanie na to [konkurencyjne!] słowo kluczowe góra złotówki i zapewnia, że to wystarczy do zajęcia przez reklamę mojej strony pierwszego miejsca". Powstrzymując zgrzytanie zębami pytam, ile owa firma zewnętrzna liczy sobie za miesięczną obsługę kampanii. Po czym słyszę odpowiedź typu "2600 złotych netto"... No to faktycznie, koszty spadną. Ludzie, trzymajcie mnie...

5. "Pani, czemu ja nie mam zleceń"?

Nie dysponuję magiczną kulą ani kartami tarota i mogłabym Klienta odesłać z tym pytaniem do wróżki, ale i na nie można znaleźć banalną wręcz odpowiedź (o ile ma ona rację bytu w konkretnym przypadku).
  • konkurencji przybywa - no właśnie, teksty typu "Bo 3 lata temu to miałem dużo zleceń, a teraz cisza?", słyszę średnio raz na tydzień (no, tylko od jednego Klienta, za to - jak wspomniałam - regularnie). Spójrzmy prawdzie w oczy - firm konkurencyjnych we wszystkich chyba branżach przybywa i, najprawdopodobniej, przybywać będzie.

    Od razu też przytoczę obszerną odpowiedź, jakiej wspomnianemu Klientowi udzieliłam. Na wstępie jeszcze zaznaczę, że mamy normalne, "ludzkie" relacje, rozmawiamy ze sobą jak człowiek z człowiekiem, a temperamenty momentami w nas huczą, choć obdarzamy się wzajemną sympatią. Przy wspomnianej rozmowie ostro skoczyło mi ciśnienie, co objawiło się w końcówce poniższego dialogu, który przytaczam niemal słowo w słowo:
    Ja: W porządku Panie X, załóżmy, że nie ma Pan żadnych telefonów, choć reklamy AdWords przynoszą ruch, a liczba odwiedzin Pana strony z wyników naturalnych, z miesiąca na miesiąc rośnie (i nie o kilka "oczek", ale o kilkaset). Jak Pan myśli, co sprawia, że Pana firma X omijana jest przez potencjalnych usługobiorców?
    Klient: Nie wiem, od tego jest Pani.
    Ja: Świetnie, zgadza się. Ale niech się Pan zastanowi. Potencjalny usługobiorca wyszukuje w Google frazę. Pojawia mu się kilka tysięcy wyników, w nowych zakładkach otwiera sobie, przyjmijmy - pięć pierwszych stron, w tym należącą do Pana. I strony te przegląda. Na stronie konkurencji znajduje zdjęcia i filmy z realizacji usług, certyfikaty, rozmaite wywiady jakie przeprowadzono z właścicielami, pisemne referencje od przedsiębiorców. U Pana nie ma zdjęć, o których podesłanie proszę średnio dwa razy na miesiąc od początku współpracy, nie ma żadnych filmów, nie ma referencji. Którą firmę, na miejscu usługobiorcy, to Pan by wybrał?
    Klient, po chwili ciszy: No firmę Y.
    Ja: Sam więc Pan widzi. Budowanie wiarygodności jest ważne, może Pan być na wszystkie konkurencyjne frazy w TOP1 i wciąż nie budzić zainteresowania i zaufania odbiorców, ponieważ sam Pan o to nie dba. Nie dba Pan nawet o to, żeby na stronie umieścić fotografie, dokumentujące Pana pracę. To, na Boga, kto ma te zdjęcia z usług robić? Mam jeździć z Panem na zlecenia, pstrykać zdjęcia, kręcić filmy i wstawiać je na stronę? To kto prowadzi Pana firmę, Pan czy ja?

    Czy do Klienta dotarło choć 90% mojego gadania, nie wiem, ale zdjęcia wreszcie dostałam. Yay me...

    I jest to kolejna ważna rzecz, na którą Klientom warto zwracać uwagę. Tzw. pozycjonowanie to nie wszystko. Jasne, pomaga, dla wielu branż wciąż stanowi rację bytu, ale poza Google istnieje jeszcze mnóstwo alternatyw, z których można skorzystać. I zamiast narzekać, że nic się nie dzieje i przez godzinę płakać SEOwcowi w słuchawkę, że "Dzisiaj to chyba będę leżał z brzuchem do góry", również wykazać inicjatywę. Albo ktoś jest przedsiębiorcą (czyli, jak sama nazwa wskazuje, osobą podejmującą przedsięwzięcia), albo minął się z powołaniem.
    (tak na marginesie owemu "płaczącemu w słuchawkę" Klientowi, wyrecytowałam co jeszcze, poza Google, może zrobić, żeby wypromować swoją markę. Ale, że rzecz jasna, wymagałoby to podniesienia się i porzucenia "leżenia brzuchem do góry". I szczerze wątpię czy ten konkretny Klient wdroży w życie chociaż z 10% zasugerowanych mu przeze mnie rozwiązań).

Bądźmy szczerzy. Na wiele z powyższych pytań wielu Klientów mogłoby odpowiedzieć sobie we własnym zakresie. I jeśli to agencji SEO bardziej zależy na wynikach osiąganych przez stronę Klienta, to SEOwiec na klęczkach błaga o wdrożenie zmian w serwisie, podaje konkretne argumenty, a Klient wszelkie sugestie lekceważy, to coś tu nie gra. I powyższe pytania tracą tak naprawdę sens. I chwała Bogu, że zdecydowana większość firm, z którymi współpracuję, faktycznie działa ze mną ramię w ramię. Wspólnie decydujemy o tym, co warto zrobić "już", z czym poczekać, razem podejmujemy kroki mające na celu zwiększenie widoczności serwisu w Google, jak i na wypromowanie marki, budując tym samym świadomość potencjalnych odbiorców i ich zaufanie do danej firmy. I to przekłada się na konkretne wyniki - i w postaci pozycji stron w SERP i sprzedaży produktów czy usług, które w ofercie posiada Klient.

Decydując się na promowanie strony w Google i wychodzenie z założenia, że SEOwiec będzie za Klienta robił wszystko (w tym rzeczy, których umowa o promocję strony w sieci zwyczajnie nie obejmuje), jest błędne. Bo jasne, "pozycjoner" może wywiązywać się z obowiązków nałożonych na niego przez zawartą z Klientem umowę, ale nie zacznie prowadzić za Klienta jego firmy. Szkoda, że dla części przedsiębiorców nie jest to sprawą oczywistą.

czwartek, 18 października 2018

Jak odzyskać kontrolę nad wizytówką w Google Maps?

Zanim przejdę do meritum, pozwolę sobie na przydługi wstęp - kogo nie interesuje, może oczywiście pominąć pierwsze trzy akapity (zdaję sobie sprawę, że osoby zainteresowane sposobem odzyskiwania kontroli nad swoją wizytówką w Mapach/Google Moja Firma, niekoniecznie są jednocześnie zainteresowane moim gadaniem na tematy poboczne; nawet jeśli z tą procedurą związane, to opisujące moje osobiste doświadczenia w tej materii). Od razu informuję też, że z podobnym lekceważeniem można potraktować 4 ostatnie akapity, kończąc czytanie na instrukcji (krótkiej, ale myślę, że wystarczającej do podjęcia odpowiednich działań).
Ikona Google Maps

O tym, że Klienci potrafią doprowadzić jednostkę zajmującą się ich stroną internetową do stanu przedzawałowego, wie chyba każdy webmaster. A także SEOwiec, grafik, marketingowiec i tym podobne i tak dalej. Sama niedawno poczułam silny skok ciśnienia, gdy jeden z Klientów spytał mnie czy przypadkiem nie zmieniałam jego hasła do Google+, bo nie może się dostać na konto. Ciemno mi się zrobiło przed oczami, upewniłam się, że nikt z firmy na taki czarowny pomysł nie wpadł i przez 3 dni (z czego dwa wypadły akurat na weekend), usiłowałam dojść do sedna sprawy. Zanim jednak wytoczyłam cięższe działa w celu odzyskania kontroli nad kontem, ten sam Klient oznajmił mi beztrosko, że hasło zmienił we własnym zakresie, bo zapomniał dotychczasowego, a chciał coś na szybko sprawdzić przez telefon komórkowy - i cały ten proces zmiany hasła jakoś wyleciał mu z głowy. Fakt, że nie udusiłam wspomnianego Klienta gołymi rękami wynika chyba wyłącznie z tego, że szalenie go lubię.

Zdarza się jednak, że Klient traci kontrolę nad swoim kontem z uwagi na zaangażowanie w sprawę "osób trzecich". Tak też było w innym przypadku, o którym napomknęłam we wpisie o pułapkach czyhających na osoby, które z SEO i obsługą komputera są nieco "na bakier". Otóż Klientowi za 500 złotych założono konto w Google Maps i po roku zażądano kolejnych 500 złotych, grożąc jego likwidacją w przypadku nie otrzymania wspominanych środków (likwidacją konta rzecz jasna, nie Klienta). Klient nie zapłacił, dostęp do konta (który i tak miał ograniczony) utracił bezpowrotnie i cześć pieśni. Być może dałoby się to jeszcze jakoś przełknąć, gdyby nie fakt, że na wspomnianym koncie ruch w komentarzach panował spory. Dodatkowo duża część z nich pisana była ewidentnie przez nudzących się najwyraźniej konkurentów, bo nawet ja, osoba spoza tej branży, dostrzegała w opiniach idiotyzmy wielkiej klasy. No dobrze, głupie komentarze głupimi komentarzami, ale Klient nie miał nawet jak na nie odpisać. Co prawda mogłam uznać, że to nie moja sprawa i niech radzi sobie sam, ale po pierwsze - na promocję strony wspomniana Mapa jednak wpływała (choćby przez fakt owych negatywów wyssanych z palca), a po drugie - posiadam koszmarną cechę zatruwającą mi życie tak zawodowe, jak i prywatne. Otóż cecha ta sprawia, że jeśli coś jest nie w porządku, trzeba temu koniecznie przeciwdziałać - naprawić/odkręcić/pomóc/zrobić we własnym zakresie (niewłaściwe skreślić, zaś podobne określenia dopisać wykorzystując siłę wyobraźni). Nie inaczej było i w tym przypadku - Klient miał problem, należało temu przeciwdziałać. No i tu się zaczęła duża polka. 

Standardowe procedury odzyskiwania utraconego konta

Na spornych wizytówkach w Mapach Google, widnieje pytanie "Jesteś właścicielem tej firmy?". Klikając w owo pytanie zostajemy przekierowani do czegoś, co nieodparcie kojarzy mi się z zabawą w "100 pytań do" (dotyczą one poprawnej nazwy firmy, adresu, obszaru, na którym firma działa - i tu już się można potknąć, bo osoba, od której chcemy przejąć wizytówkę, mogła tam wpisać dowolną odległość, ot tak sobie, z radochy na uciechę). Na wszystkie pytania należy  rzecz jasna odpowiedzieć. Po wpisaniu "samej prawdy i tylko prawdy", teoretycznie powinniśmy przejść do kroku weryfikującego naszą własność (w postaci otrzymania kodu na telefon komórkowy zarejestrowany na firmę czy też połączenia telefonicznego - jak to zwykle bywa przy próbie odzyskania "zwykłego" hasła do konta Google, choć i tutaj ostatnio pojawiły się pewne zmiany - wśród pytań można natrafić na podanie miesiąca i roku, w którym konto zostało utworzone). Nie wiem czy to ja miałam pecha czy generalnie coś się przy tym kroku w Google "krzaczy", ale po udzieleniu wszystkich odpowiedzi, uzyskiwałam naprzemiennie jeden z dwóch komunikatów o treści następującej:
1. "Ktoś już zgłosił prawo własności do tej firmy" [no świetnie, ale co mnie to obchodzi? Zweryfikujcie moje zgłoszenie, na litość boską!]
2. "Wystąpił błąd. Spróbuj ponownie za chwilę" [chwila wydłużyła się do miesiąca, kiedy to niemal dzień w dzień próbowałam odzyskać dla Klienta utracone konto]

W końcu nie wytrzymałam tego nerwowo zwłaszcza, że - również dzień w dzień - zasypywana byłam sms-ami od Klienta o treści "Widziała pani? Znowu negatyw!" albo "Proszę sprawdzić, jest nowy komentarz od jakiegoś człowieka, któremu nie świadczyłem usługi" albo "Kolejna negatywna ocena! Niech pani sobie przeczyta, no takie głupoty wypisują!". Przy każdym takim sms-ie czułam coraz silniejsze ściskanie w dołku i w końcu przygotowałam dla Klienta instrukcję odnośnie odzyskiwania dostępu, przy wykorzystaniu

metody najskuteczniejszej

Mogę niemal dosłownie zacytować tego maila, jednocześnie podpowiadając wszystkim znajdującym się w podobnej sytuacji, jak odzyskać dostęp do wizytówki swojej firmy - szybko i bez stresu:

Należy wejść na stronę:
W kolejnych polach należy podać:

Imię i nazwisko: [podajemy imię i nazwisko - jeśli jesteśmy zalogowani w Google, pole to uzupełni się automatycznie]
adres e-mail: [jeśli jesteśmy zalogowani w Google, pole to uzupełni się automatycznie]
Zaznaczamy "Google moja firma na komórki" [ponieważ problem wizytówki, nad którą nie mamy kontroli, dotyczy zarówno zarządzania nią tak z komputerów, jak i z telefonu]
Adres strony [należy podać adres strony wyświetlający się na problematycznej wizytówce, nawet jeśli jest on już nieaktualny]
Czego dotyczy Twój problem?:
Proszę wpisać:
Ponad rok temu firma zewnętrzna, za opłatą kilkuset złotych, założyła konto w Google Maps dla mojej firmy. Od kilku miesięcy nie mam z tą firmą kontaktu, nie mogę zarządzać kontem Google Maps (np. odpowiadać na komentarze), a próba przejęcia kontroli za pomocą standardowych metod oferowanych przez Google kończy się wyświetleniem komunikatu "Wystąpił błąd, spróbuj ponownie później". W związku z powyższym proszę o jak najszybszy kontakt telefoniczny w celu rozwiązania mojego problemu. [oczywiście jeśli ktoś ma kłopot z dostępem do wizytówki z innego powodu, nie wkleja powyższego referatu tylko opisuje na czym polega jego konkretny problem - ten tekst jest kopią fragmentu wiadomości, którą wysłałam do Klienta i można go potraktować wyłącznie jako przykład]
Określ swoje powiązanie z tą firmą.
Proszę  wybrać pierwszą opcję: jestem właścicielem lub pracownikiem tej firmy

Czy chcesz, by specjalista Google skontaktował się z Tobą telefonicznie (obsługa w języku lokalnym jest dostępna)?
Proszę wybrać opcję kontaktu telefonicznego czyli "Zadzwoń do mnie" i w nowym polu podać swój numer telefonu komórkowego [jeśli ktoś woli kontakt e-mail, oczywiście zaznacza inne pole, ale zdecydowanie polecam wariant kontaktu przez telefon]

Po wypełnieniu formularza, proszę kliknąć "Prześlij".

-----

Po wysłaniu Klientowi powyższych wskazówek, wróciłam do swoich zajęć. Kolejnego dnia otrzymałam od niego sms-a "Następny negatyw!". Zadzwoniłam z pytaniem czy wysłał formularz do Google. Nie. Nie czytał nawet mojego maila. Po kilkunastu dniach otrzymywania informacji o negatywnych opiniach, znów grzecznie spytałam o formularz. Otóż nie, nie wysłał go, ma problem z jego wypełnieniem. Komunikat ten nieco mną wstrząsnął, bo wydawało mi się, że zastosowanie metody "kopiuj-wklej" (treści z mojego maila do odpowiednich pól w formularzu) nie stanowi wyczynu godnego zdobycia Mount Everest. I znowu - mogłam machnąć ręką, w końcu rozwiązanie podane zostało na tacy, ale głupia cecha charakteru odezwała się ponownie. Dość beznadziejnie przekazałam Klientowi, że sama się tym zajmę, wypełniłam formularz podając swoje dane i informując, że nie jestem właścicielką firmy, tylko osobą z agencji marketingowej ową firmę obsługującą.

I, jak rzadko ostatnimi czasy chwalę Google, tak teraz mogę pod adresem obsługi GMF wypowiadać się w samych superlatywach. W duchu bowiem nastawiałam się na konieczność wysyłania wspomnianego formularza przynajmniej raz na tydzień, więc naprawdę szybki kontakt ze strony obsługi Google Moja Firma wprawił mnie w osłupienie. Z uroczą panią, która do mnie zadzwoniła, wspólnie ogarnęłyśmy temat (a było co ogarniać, bo na firmę mojego Klienta stworzono łącznie z 10 wizytówek, z czego do części w ogóle nie był przypisany żaden właściciel - w tym jedna "przechrzczona" na dane Klienta, wcześniej należąca do firmy z zupełnie innej branży; o istnieniu części, nawiasem mówiąc, nie miałam pojęcia - ale wiadomo, że Google widzi wszystko i w tym konkretnym przypadku, chwała mu za to). Ustaliłyśmy, z jakiego konta Klient będzie korzystał (przezornie utworzyłam takie konto wcześniej) i w 24 godziny po odbyciu łącznie dwóch rozmów ze wspomnianą panią, nastąpiła migracja wszystkich wizytówek do jednej - tej, nad którą miałam kontrolę (przy czym "scalenie" wszystkich opinii i ich przeliczenie przez Google, było jeszcze w toku).

Mogłabym właściwie ten wpis już zakończyć, ale w ramach "bonusu" dorzucę reakcję Klienta na wieść, że może już zarządzać swoją wizytówką w Google Maps i odpowiadać na komentarze. Otóż po przekazaniu mu danych dostępowych, otrzymałam sms-a o treści mniej więcej takiej: "Na tej mapce jest cos dziwnego pokazuje ze jest kilka opinii a jak sie wejdzie w opinie to jest ich ponad kilkadziesiat sztuk?". Ręce mi opadły ;)

Osoby zainteresowane wspomnianą tu sytuacją od razu informuję, że na mojej stronie nie znajdą informacji o tymże Kliencie (Portfolio nie uzupełniałam chyba od pół roku, ponieważ w perspektywie mam zaktualizowanie swojej strony firmowej - "Szewc bez butów chodzi"; niemniej już jestem bliżej niż dalej zrobienia u siebie porządku). Ale wracając do tematu - sumienie mam czyste, zaś samo doświadczenie związane z odzyskiwaniem konta, być może przyda mi się w przyszłości (chociaż mam nadzieję, że takiej potrzeby już nie będzie). No i może którejś z osób czytających ten wpis.

wtorek, 16 października 2018

O aktualizacjach Google słów kilka

Barry Schwartz z serwisu Seroundtable zwrócił w ostatni weekend uwagę na dwie, istotne dla właścicieli stron internetowych (oraz SEOwców) kwestie:
  • częstotliwość wprowadzania przez Google aktualizacji w algorytmie
  • sposób informowania o wprowadzonych zmianach
Jak Google komunikuje się z nami, maluczkimi, wiemy - zwykle przez Twittera. W swoim wpisie Barry zauważył jednak pewne nieścisłości w związku z owymi komunikatami. Google twierdzi mianowicie, że "drobne zmiany w algorytmie wprowadzane są codziennie" i jednocześnie, że Google informuje głośno jedynie o "zauważalnych przez użytkowników zmianach". Rzecz w tym, że nie wszystkie "drobne zmiany" przechodzą niezauważenie, z kolei te większe, nie powodują większych zawirowań w SERP (a przynajmniej nie wszystkie z nich).

Na wszelkie pytania, jakie zadawał Barry, uzyskiwał zwykle tę samą odpowiedź od Google (czyli zasadniczo tych parę słów, o których wspomniałam powyżej + odnośnik do https://www.google.com/search/howsearchworks/mission/web-users/, gdzie uzyskać można więcej informacji o misji wyszukiwarki - brzmi dumnie).

Google "przyznało się" jednocześnie (w komunikacie na Twitterze rzecz jasna), że w 2018 roku wprowadziło trzy istotne aktualizacje:
  • w kwietniu
  • w sierpniu
  • pod koniec września
zmiana algorytmu Google 2018

Ogólny obraz sytuacji, zarysowanej przez Schwartza, wskazuje niestety na to, że wszyscy działający w SEO mogą zapomnieć o klarownych komunikatach Google. I że nawet stosowanie zasady "jak nie da się drzwiami, spróbuj oknem" nie przynosi efektów w postaci wyciągnięcia od Googlarzy czegoś więcej niż "Jak jest duża zmiana to informujemy, a więcej pod adresem....".

Wyobrażenia większości osób zajmujących się optymalizacją stron i ich promocją w sieci, zebranych przez SeoStation we wpisie Gdyby Google zechciało mnie wysłuchać pozostają więc strefie marzeń sennych. O klarowności, transparentności, sensownej komunikacji na linii Google - branża SEO, możemy więc nadal wyłącznie śnić po nocach. A o tym, że nastąpiła znacząca zmiana w algorytmie wyszukiwarki, zapewne (tak jak dotąd) najpierw sami się zorientujemy, a potem uzyskamy (lub nie) potwierdzenie od Google.

Zainteresowanych artykułem, który 12.10.2018 roku napisał Barry, odsyłam do źródła: https://www.seroundtable.com/google-updates-us-on-updates-26507.html

poniedziałek, 1 października 2018

Pozycjonowanie - jak uniknąć pułapek SEO (i nie tylko)?

złodziej
Na przestrzeni ostatnich tygodni zaczęły do mnie docierać sygnały od Klientów które sprawiły, że włosy stanęły mi dęba na głowie. O części praktyk "nabijania w butelkę" wiadomo SEOwcom od lat, ale niektóre "genialne" pomysły na to, jak zarobić sobie na człowieku, który za bardzo nie orientuje się w tematach powiązanych z pozycjonowaniem stron (i ogólnie w sprawach "okołoseowych") warte są opisania. Tak ku przestrodze.

Żeby wpis ten był w miarę przejrzysty, poruszę w nim po kolei trzy tematy - skupiając się na metodach pozyskiwania Klientów przez różne firmy, na których usługi wciąż wiele osób daje się namówić. Niestety.

Pozycjonowanie

Tutaj mamy niezmiennie ten sam chwyt "Tanio i z gwarancją!". Gdy słyszę takie hasło, zęby mimowolnie zaczynają mi zgrzytać.

Tanio się nie da, takie nastały czasy. To znaczy wróć. Da się, jeśli hasło jest naprawdę niszowe lub do promocji są ze dwie frazy (też mało konkurencyjne). No i jeśli Klient uprze się przy niskich kosztach, a SEOwiec na takie koszty przystanie (przy czym efekty promocji strony w Google będą wówczas co najwyżej przeciętne, ale cóż - z pustego i Salomon nie naleje; podobnie będzie w sytuacji, w której budżet wydaje się spory, ale do promocji jest 200 fraz czy więcej, a i tak bywa). Natomiast jeżeli Klient chce, żeby praca była wykonana dobrze, musi zdawać sobie sprawę z tego, że będzie go to kosztować (ile? Zależy od liczby fraz i ich konkurencyjności oraz od paru innych czynników). Obecnie każdy człowiek działający w SEO i marketingu sieciowym, ma co prawda do dyspozycji sporo opcji, dzięki którym widoczność strony w wynikach wyszukiwania będzie znaczna. ALE - coś za coś. Zwykle korzystanie z tego bogactwa opcji wiąże się z bogactwem... poniesionych kosztów. 

Tymczasem wciąż działają firmy, które złotymi usty przedstawiają potencjalnemu Klientowi ofertę rodem z baśni tysiąca i jednej nocy i podam najnowszy przykład. Rzecz dotyczyła domeny z wieloletnią historią, jednak traktowaną przez właścicieli nieco "po macoszemu", ponieważ swój biznes oparli o nowy adres www. Wiadomo, że nikt nie będzie inwestował w serwis, który bardziej przypomina zaplecze i chociaż owszem - jest promowany i wyniki ma (zgoda, od ideału dalekie), to  jest równocześnie po prostu przestarzały (CMS generujący nieprzyjazne wyszukiwarkom adresy podstron, design strony wieloletni i - jak na dziś obowiązujące standardy - raczej zniechęcający do skorzystania z usług firmy, i tym podobne i tak dalej). I nagle pojawia się rozwiązanie CUD. Wypromowanie strony na  googlowskie wyżyny w trzy miesiące i z gwarancją! O tym, żeby przy okazji owa firma pochyliła się nad koniecznością wdrożenia zmian na stronie, jakoś nie usłyszałam.

Czy jest to w ogóle realne? A pewnie, że jest. Wystarczy wykorzystać techniki sprzeczne z wytycznymi Google (choćby tzw. blasty) i z dużym prawdopodobieństwem można będzie oczekiwać, że przez te 3 miesiące strona faktycznie będzie wysoko w SERP. Nikt tylko nie wspomina Klientom, że po owych trzech cudownych miesiącach, mlekiem i miodem płynących, może nastąpić gwałtowny spadek (choć nie musi, na co zwróciłam uwagę we wpisie Jak Google (nie)przestrzega własnych wytycznych). Wciąż jednak wierzę, że prędzej czy później Google się opamięta i karę serwisowi, który we wspomnianym wpisie analizowałam, zechce przywalić, przyczyniając się tym samym do usunięcia z własnego indeksu tego typu kwiatków.

Wracając jednak do tematu. Gwarancji na uzyskanie TOP10 dać się po prostu nie da. Konkurencja przecież nie śpi i też się promuje, a Google co i rusz wprowadza zmiany, które potrafią wywrócić do góry nogami wszystko i doprowadzić do tego, że stosowane techniki promocji trzeba na szybko zmieniać, bo zwyczajnie przestają być efektywne. Do tego dochodzi ryzyko wpadnięcia w filtr albo wręcz nałożenia na domenę bana (i szczerze mam nadzieję, że Google zacznie coraz chętniej owe bany rozdawać, oczyszczając SERP). 

Czy zatem warto ryzykować? Oczywiście każdy odpowie za siebie, na nowych adresach www, pozbawionych historii, można eksperymentować, ale z drugiej strony jeśli chce się przyzwyczaić do siebie Internautów, to przecież co 3 miesiące (czy co pół roku czy rok) nie będzie zmieniać się adresu www własnej firmy.

Moja propozycja jest taka: Kliencie, jeśli usłyszysz, że ktoś chce Twoją stronę wypromować tanio i gotów jest udzielić Ci gwarancji na 3 miesiące, zapytaj o gwarancję utrzymania wyników przez trzy lata i poproś o zapis w umowie, że w przypadku nie zrealizowania obietnic bądź nałożenia na Twój serwis kary przez wyszukiwarkę, otrzymasz sowite odszkodowanie.

Ja akurat robię odwrotnie - zawsze informuję o tym, że nie jestem w stanie udzielić gwarancji na wyniki. Czy zniechęcam tym potencjalnych Klientów? Możliwe, ale przynajmniej stawiam sprawę uczciwie.


Mapy Google

Wydawałoby się, że przekrętów na Mapach Google zrobić się właściwie nie da (pomijam nabijanie sobie komentarzy i "tłuczenie" konkurencji negatywnymi opiniami - o tym przy innej okazji). A przynajmniej moja wyobraźnia okazała się w tym temacie mocno ograniczona. Okazuje się bowiem, że istnieją firmy oferujące założenie wizytówki w Mapach za "jedyne 500 złotych rocznie". Gdy taka wiadomość do mnie trafiła, nie mogłam uwierzyć własnym uszom.

Utworzenie wizytówki firmowej w Google Maps trwa może z 5 minut (no, jeśli ma być "odpicowana", to powiedzmy, że góra godzinę - bo i opisy i zdjęcia i cuda wianki). Jest to jednak usługa, którą Google oferuje bezpłatnie i tworzenie wizytówek, za które pobiera się roczny abonament to po prostu zwyczajne oszustwo i żerowanie na braku wiedzy wielu osób. Dodatkowo taki "złowiony" Klient jest informowany, że jeśli nie zapłaci za rok kolejnych kilkuset złotych, to wizytówka zniknie (o co wcale łatwo nie jest, tak na marginesie, bo usunięcie wizytówki firmowej w sytuacji, w której firma wciąż prowadzi działalność, napotyka rozmaite przeszkody i o tym też jeszcze kiedyś napiszę). W każdym razie nie zorientowany w temacie człowiek, przerażony wizją utraty swojej Mapki, na której widnieje np. kilkadziesiąt pozytywnych opinii, oszustowi zapłaci (nie mając wciąż pojęcia, że nabija portfel naciągacza). Żeby było "śmieszniej", ów Klient dostępu do własnej Mapy nie ma lub ma ograniczony, a całością zarządza sobie oszust (bo przy zakładaniu wizytówki w GM podał do zarządzania nią własne dane kontaktowe: e-mail i numer telefonu).

Drodzy Klienci: jeśli ktoś usiłuje sprzedać Wam taką usługę, jest po prostu kanciarzem. Nie da się tego inaczej ująć. Owszem, firma zewnętrzna może sobie policzyć za stworzenie wizytówki w Waszym imieniu, ale po pierwsze - raczej nie za takie pieniądze, a po drugie - bez pobierania "abonamentu" (no chyba, że będzie ją "prowadzić", odpowiadając np. w Waszym imieniu na komentarze Użytkowników). Decydując się na tego typu usługę zawsze należy dopilnować, by Mapa stworzona była na Was - Wasze dane, Wasz numer telefonu służący do weryfikacji usługi i jej zarządzania, Wasz adres e-mail, do którego macie stały dostęp. O podpisanie stosownej umowy przy założeniu, że współpraca z firmą zewnętrzną będzie długofalowa, również należy zadbać i sprawy dopilnować.


AdWords

Linki sponsorowane kosztują (zwykle sporo, jeśli hasła są "chodliwe"), mimo to wielu właścicieli serwisów internetowych korzysta z tej opcji reklamy. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że znów - objawia się firma CUD, która informuje Klienta, że kilkadziesiąt (konkurencyjnych!) haseł, wypromuje mu za 30 czy 50 złotych.

Jest to absurd. Owszem, można przez jakiś czas tanio promować swoją firmę w AdWords, jeśli ma się tzw. kupon, który Google przekazuje wszystkim "początkującym" (jeśli na reklamy w tym systemie wydali 100 złotych lub więcej). Przy założeniu, że takich kuponów uzbierało się kilkadziesiąt czy kilkaset, można "za darmo" promować dowolny serwis i opłaty od Klienta chować do własnej kieszeni. Chociaż moment - można BYŁO. Przepowiedziałam rzecz jakoś na początku roku, tłumacząc jednemu z Klientów, który właśnie na kuponach chciał oprzeć całą promocję swojej strony w AdWords, że ten Dzień Dziecka lada moment dobiegnie końca. I faktycznie tak się stało - teraz dla promocji konkretnego serwisu można z kuponu skorzystać RAZ. I cześć pieśni. Ale nie brak osób/firm, które nadal oferują wyżej wspomniane usługi, tyle tylko, że nie określając czasu trwania tej sielanki. Bo owszem, może i za pierwszy miesiąc kampanii reklamowej w AdWords Klient zapłaci 50 złotych i będzie na szczycie linków sponsorowanych dla wielu konkurencyjnych fraz, ale za kolejne przyjdzie mu zapłacić znacznie więcej (i tu kłania się dokładne czytanie umów, zawieranych z firmami oferującymi: tanio, szybko, z gwarancją, bezpłatnymi wizytami u stomatologa oraz wizażysty). 


Na firmy, które żerują na braku wiedzy Klientów, trafić jest łatwo (choć najczęściej, oczywiście nie zawsze, działa to odwrotnie - to te firmy do Klientów się zwracają, szukając osób mało zorientowanych w temacie promocji stron w Internecie). A efekty są tragiczne - i dla naciągniętych przez oszustów osób, jak i dla uczciwych firm działających w branży. Bo jeśli raz się człowiek sparzył i mocno oberwał po kieszeni, ciężko mu będzie zaufać kolejnej agencji reklamowej czy też firmie działającej stricte w branży SEO.

Dlatego jeśli ktoś przedstawia Wam, drodzy Państwo, oferty takie, jak opisane powyżej - grzecznie podziękujcie. Oszczędzi Wam to stresów, ryzyka nabawienia się nerwicy czy wrzodów żołądka, a już na pewno - uszczuplonego portfela.

czwartek, 13 września 2018

Jak Google (nie)przestrzega własnych wytycznych

czarny kapelusz
Czas na zmianę "kapelusza"?
Długo zastanawiałam się nad tym, jak ten temat ugryźć. Walka ze spamem (którym dla mnie są  np. bezmyślnie tworzone zaplecza i farmy linków, ale i same strony, których byt w SERP-ach uzależniony jest od powyższych) od dawna budzi we mnie emocje. I początkowo mocno kibicowałam Google, które - wraz z kolejnymi wdrażanymi zmianami (tu Pingwin, tam Panda) - miało oczyścić SERP-y z tego typu śmieci. I nawet przeczące sobie wzajemnie wytyczne tej wyszukiwarki (raz coś było "naturalne" i pożądane, po dwóch latach za to "naturalne" można było dostać filtr) to, choć wywoływały u mnie oczywiste zgrzytanie zębami, jednak przetrzymywałam. Bo w końcu chodziło o zrobienie porządku, prawda? Więc okej, niech będzie. Wprowadzało się kolejne modyfikacje na stronach Klientów, zawsze w myśl googlowskich reguł (no i trochę obok tychże; nigdy nie twierdziłam, że jestem SEO-wcem czystszym niż koszulka wyprana w tym cudzie co to już "bielsze nie będzie"). Ale jednak z umiarem, ostrożnie, jakąś konkretną wizją. Działałam tak sobie, wciąż wpatrzona w Google ze spamem walczące, i święcie wierząc, że faktycznie te notoryczne zmiany algorytmów i zasad służą wyższym celom.

Aż w końcu trafił mnie szlag.

Jest sobie firma, której nazwę przemilczę, bo właściciel nie należy do osób łatwych w obyciu, a jakoś nie mam ochoty być ciągana po sądach. Owa firma działa w branży usługowej (w detale nie będę się wdawać z uwagi na to, co napisałam wcześniej; jedni nie lubią węży, inni sądowego pieniactwa - są gusta i guściki). Początkowo nie zwracałam na tę firmę większej uwagi, zajęta pracą przy innej stronie z tej samej branży, ale w końcu coś mnie tknęło. TOP 1 na kilkudziesięciu (może i kilkuset, nie wiem, nie sprawdzałam aż tak zawzięcie) frazach, bynajmniej nie mało konkurencyjnych. Wręcz przeciwnie: w tym przypadku konkurencja rozpycha się łokciami, łapie wzajemnie za kołnierze i kopie po kostkach tak, że aż echo niesie. Zaintrygowana zjawiskiem przyjrzałam się bliżej stronie owej firmy i wówczas mną szarpnęło.

Na stronie radośnie i całkowicie bezkarnie, uprawiany jest keyword stuffing, dodatkowo kopiowane są fragmenty jednego tekstu i wklejane co parę akapitów. Gdybym miała zaprezentować schemat dotyczący sposobu umieszczania treści w tym serwisie, to wyglądałby on mniej więcej tak: (to w nawiasach i kursywą to moje dodatkowe "parę groszy"):

-
Zajmujemy się: pierwsze słowo kluczowe, drugie, trzecie, czwarte (...) piętnaste.

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse non blandit turpis, sed porta mauris. Ut massa sem, luctus quis convallis non, egestas non leo. Proin vehicula neque at enim dapibus laoreet. Maecenas eget mauris pulvinar, molestie ligula eu, vehicula neque. 

Gwarantujemy: pierwsze słowo kluczowe, drugie (schemat już chyba dla wszystkich oczywisty)

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse non blandit turpis, sed porta mauris. Ut massa sem, luctus quis convallis non, egestas non leo. Proin vehicula neque at enim dapibus laoreet. Maecenas eget mauris pulvinar, molestie ligula eu, vehicula neque. 

Działamy w: nazwa miejscowości pierwsza, druga (...) czterdziesta (nie no, wy tak serio?!).

Zapewniamy: pierwsze słowo kluczowe. drugie (i tak w koło Macieju)

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse non blandit turpis, sed porta mauris. Ut massa sem, luctus quis convallis non, egestas non leo. Proin vehicula neque at enim dapibus laoreet. Maecenas eget mauris pulvinar, molestie ligula eu, vehicula neque. 

Jeśli mieszkasz w: nazwa miejscowości pierwsza, druga (Chryste, ile można?) skorzystaj z naszych usług.

-

Na podstronach sytuacja wygląda identycznie. Rzecz jasna stosowane są i pogrubienie czcionki i kursywa i linki wewnętrzne i zdjęcia i tak dalej i tak dalej, co nie zmienia faktu, że całość bazuje głównie na powtórzeniach i na chama wepchniętych słowach kluczowych. Wszystko to w owym schemacie "pozycjonowane frazy, kopiuj-wklej, pozycjonowane frazy".

Szczęka mi się mocno zacisnęła, a jednocześnie ogarnęło mnie osłupienie, że taka radosna twórczość, łamiąca parę zasad Google z rzędu, nie oberwała jeszcze soczystego kopa od Pandy.

No ale dobrze, ciekawe jak też ta cud-strona jest linkowana. Sprawdziłam. Na przykład tak:
Spoko. Rzeczywiście, niezwykle naturalne są linki kierujące do polskiej strony, pochodzące z serwisów chińskich. 

Od razu mi się przypomniało, jak jedna z moich stron otrzymała ostrzeżenie odnośnie nienaturalnych linków i jako przykład podany był, nieistniejący już zresztą, katalog Zgreda (jednego z najbardziej "kumatych" ludzi w branży SEO, którego szalenie lubię, zaś ogrom jego wiedzy, niezmiennie podziwiam). Zatem przepraszam, co jest dla Google bardziej naturalnym linkiem prowadzącym do polskiego serwisu - odnośnik z chińskiej strony składającej się z 3 podstron na krzyż czy polski moderowany katalog stron internetowych, stworzony przez człowieka, który o SEO ma kolosalne pojęcie? Widać to pierwsze.

I żeby jeszcze to był jakiś skromny wyjątek. A w życiu! Majestic w podsumowaniu "Wykryte języki przychodzące" (odnoszące się właśnie do tego, skąd linkowana jest strona) podaje jak byk, że:


No rzeczywiście, bardzo to "naturalne"... I co na to Pingwin, czuwający nad poprawnością profilu linków? Nie będę mówić co, choć na usta ciśnie mi się tylko jedno słowo.

Najgorsze w tym wszystkim jest właśnie kompletny brak reakcji Google. Strona działająca niemal wbrew tej wyszukiwarce, zasiada w TOP-ach, zostawiając konkurencję promującą się zgodnie z tym, co "Wujek Google nakazał", daleko w tyle.

Wypadałoby chyba na koniec podać jakieś wnioski wyciągnięte z powyższego, może pokusić się o eleganckie przemyślenia i stworzenie podsumowania całości.... Choć jedyne, na co mam ochotę po naklepaniu tego wpisu, to rzucenie w kąt "białego kapelusza" i zainwestowanie w blasty. Bo, jak widać na powyższym przykładzie, przechodzą one bez echa.