środa, 3 lipca 2013

Jak Google naprawia sytuację w SERP od... drugiej strony

Tytuł wpisu powinien zabrzmieć dosadniej i chyba wszyscy wiedzą, co miałam na myśli o "drugiej stronie" pisząc. Przejdę jednak do konkretów, które sprawiają, że mój początkowy entuzjazm związany z Pingwinem i Pandą - zmianą w algorytmach Google - umarł śmiercią naturalną. A za to zęby na nowo zaczęły mi zgrzytać.

Problem pierwszy 

SPAM - jak się szerzył, tak się szerzy, kwitnie i ma się świetnie. Nie odnotowałam większych spadków w SERPach tych stron, które od dawna mam na oku, a które zwyczajnie łamią większość wytycznych Google. Śmieciowe linki, zero sensownej treści - i cóż z tego, kółko wzajemnej adoracji spamerów śmieje się radośnie, zakładając kolejne SWL-e. Twarze zwolenników White Hat SEO stają się coraz bardziej "white", a nie wykluczam, że u co poniektórych pojawiła się już nawet sina zieleń i fioletowe kręgi pod oczami.

Problem drugi

Co za dużo, to niezdrowo - rozumiem konieczność wprowadzania modyfikacji w algorytmie wyszukiwania, ale na litość: od końca maja zmiany wprowadzane są nieustannie. Najbliższa ma się zakończyć jutro, ale nie zdziwiłabym się, gdyby już w piątek zapowiedziano kolejną. Efekt? Dezorientacja. Pewnie jak zawsze o to właśnie Google chodzi, ale tu kłania się problem pierwszy - gdyby zmiany uderzały w spamerów i służyły oczyszczeniu wyników wyszukiwania, nie miałabym nic przeciwko. Tymczasem mydlenie oczu i niepewność dnia następnego to wątpliwe szczęście, które dotknęło całą branżę.

Problem trzeci

szalony pozycjoner jako efekt uboczny działań Google
Czy tak właśnie Google
widzi naszą przyszłość? ;)
Zajęte cyrkowymi sztuczkami Google, zaniedbało dwa podstawowe narzędzia: GA i GWM. W obu notorycznie pojawiają się błędy, wprowadzane są jakieś zmiany bardziej utrudniające niż ułatwiające życie i w efekcie dezorientacja dodatkowo nabiera na sile. Część środowiska doszukuje się nawet teorii, że znikające linki to przymiarka do filtrów i banów. Wizji apokaliptycznych mamy coraz więcej, a lada moment na ulice wylegną tysiące paranoików twierdzących, że widzieli na własne oczy filtr Google czyhający na ich strony pod biurkiem lub też skrzętnie ukryty za monitorem. Zęby szczerzący i pianę z pyska toczący.


Jakiś czas temu zażartowałam na Facebooku, że celem Google jest doprowadzenie wszystkich pozycjonerów do obłędu, przyodzianie ich w kaftany bezpieczeństwa i zamknięcie w zakładach specjalnych. Ale wiecie co? Parę dni temu ten żart kompletnie przestał mnie bawić ;]

2 komentarze: